…czyli: co czytać w wakacje.
Tak, tak, miałam się raz w miesiącu spowiadać z tego, co przeczytałam, ale umówmy się: lepiej raz na dwa miesiące niż wcale. Trochę się tego nazbierało, zbliżają się upalne dni, a wraz z nimi leniwe weekendy w hamaku oraz sezon urlopowy, więc nie przedłużam, tylko podaję Wam typy na książki na lato.
Gail Honeyman, Eleanor Oliphant ma się całkiem dobrze
Jest tak wciągającą, że choć w momencie, gdy ją czytałam, na Netflixie pojawił się akurat czwarty sezon mojego ukochanego serialu Workin’ Moms, wolałam książkę! (no dobra, sezon czwarty nie wymiata, ale to inna sprawa).
Niby fabuła płynie dość wolno. Nie, gdzie tam, nawet bardzo wolno.
Niby główna bohaterka jest na tyle ekscentryczna, że trudno się z nią utożsamić, a jednak jest w tej książce coś, co sprawia, że nie da się jej odłożyć!
Eleanor Oliphant ma się całkiem dobrze to opowieść przede wszystkim o samotności. O samotności w tłumie.
Czy wiecie, jak dużo jest młodych, aktywnych zawodowo osób, które potrafią od piątku, gdy opuszczą już biuro, do poniedziałku, nim do niego wrócą, do nikogo się nie odezwać? No może czasem do kogoś, kto sprzedaje im kawę, butelkę wina czy wódki. I właśnie takie osoby zainspirowały Gail Honeyman do stworzenia postaci Eleanor Oliphant.
Eleanor jest księgową, od lat nosi te same ubrania, nie lubi rozmawiać z kolegami z pracy, a kiedy już się odzywa, mówi, co myśli, a to nie sprzyja bujnemu życiu towarzyskiemu. Ale Eleanor ma też pewien sekret, z którym sama jeszcze nie umie się zmierzyć.
I choć brzmi to dość mrocznie, z czystym sumieniem polecam tę książkę wszystkim, którzy chcą się uśmiechnąć. Bo poza trudnymi tematami w powieści Eleanor Oliphant ma się całkiem dobrze znajdziecie sporo humoru i na nowo uwierzycie w moc przyjaźni oraz w dobro. Bezinteresowne dobro, które warto szerzyć.
Meg Wolitzer, Żona
Czego tym mężczyznom brakowało? Czego jeszcze było im trzeba? Czego nie potrafiłyśmy im dać? Dawałyśmy im wszystko, co mogłyśmy. Wszystko, co miałyśmy, należało do nich. Nasze życie należało do nich. Nasze niemłode, sterane ciała także należały do nich, choć zdawało się, że coraz rzadziej ich potrzebują. Moje ciało nie było złe. Wciąż nie jest złe, ale przecież właśnie teraz, gdy kryję twarz w granatowym jedwabiu, Joe zatapia wzrok oczach kobiety, z którą jeszcze dziś wieczorem pójdzie do łóżka w jej domku letniskowym.
Pamiętacie, jak kilka tygodni temu zachwycałam się książką Gdzie śpiewają raki, a zaraz później Nie opuszczaj mnie? Napisałam o nich tutaj: Najlepsza książka, jaką ostatnio czytałam. Teraz będę się zachwycać Żoną. Teraz o Żonie Meg Wolitzer będę mówić: To najlepsza książka jaką ostatnio czytałam, bo taka jest! Jestem zachwycona tą historią, ale i sposobem w jaki została opowiedziana. Jest odważna, szczera i tak prawdziwa, że włazi pod skórę i na długo tam zostaje. To opowieść o małżeństwie i różnych jego aspektach, ale przede wszystkim o niezwykle trudnej i mozolnej walce o własny głos, o autonomię.
Doskonała w każdym calu! Nie mogę przestać o niej myśleć. Niemalże na każdej stronie miałam ochotę zaznaczać i robić notatki!
Liane Moriarty, Miłość i inne obsesje
Miłość i inne obsesje Liane Moriarty wzbudza skrajne emocje: jednym bardzo się podoba, inni odkładają ją na półkę mówiąc: Tu się nic nie dzieje.
Ja ustawię się gdzieś pomiędzy: lektura pierwszych mniej więcej dwustu stron sprawiła mi frajdę. Leżałam sobie w trawie ciesząc się pierwszymi od dawna promieniami słońca i czytałam historię, która nawet mnie wciągnęła. Czasem uśmiechnęłam się pod nosem, innym razem współczułam którejś z bohaterek i tak przyjemnie się w tej trawie leżało. Problem w tym, że książka ma ponad 500 stron i tak, jak dla mnie niewiele musi się dziać w sferze samej fabuły, bo bardziej obchodzi mnie to, co się dzieje w głowach bohaterów, tak tu w głowach również nie działo się wiele przez co książka mniej więcej w połowie stała się dla mnie dość nużąca.
Powieść Miłość i inne obsesje jest przyzwoicie napisana, więc doczytałam ją do końca, ale spodziewałam się czegoś więcej po Moriarty, którą bardzo polubiłam za Wielkie kłamstewka. Czy będę mówić: „Nie czytać, szkoda czasu”? Ja uważam, że przeczytać warto prawie każdą książkę (z naciskiem na „prawie”), choćby po to, by samemu wyrobić sobie opinię na temat tego, co nam się podoba, a co nie. To jak z mężczyznami: zwykle trzeba kilku przetestować, by wybrać tego, z którym chce się spędzić resztę życia, rzadko kto trafia za pierwszym razem ;).
No i ja tak sobie testuję. Na tym etapie już tylko książki, nie mężczyzn. Jeśli chodzi o twórczość Liane Moriarty póki co wynik jest taki: Wielkie kłamstewka mnie wciągnęły, zagrały na emocjach, sprawiły, że coś przeżyłam. Dziewięcioro nieznajomych już mi tego nie dało, Miłość i inne obsesje – nie było może zachwytów, ale bez przesady, nie była to droga przez mękę. Przeczytajcie zarys fabuły, zastanówcie się, czy lubicie takie książki i sami podejmijcie decyzję. Po prostu ja w ostatnim czasie miałam w rękach tyle dobrych rzeczy, że na tę pozycję nie będę Was jakoś szczególnie namawiać. Tyle.
Andre Aciman, Pięć zauroczeń
Z Acimanem mam związaną jedną obawę: to nie jest literatura dla każdego. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że niektórych może znużyć, bo są momenty, że i mnie nuży, choć niezmiennie jestem jego fanką.
Pięć zauroczeń swoją formą i treścią owo zauroczenie faktycznie przypomina. Poszczególne sceny bywają przesadnie wydłużone, myśl goni myśl, jedna emocja wyprzedza kolejną emocję, choć gdybyśmy chcieli analizować samą fabułę, to tak naprawdę niewiele tam się dzieje. Ale czy zauroczenie nie na tym polega? Przecież zauroczenia to nic innego jak przepuszczanie czasu przez palce, tkwienie w stanie raz lżejszego raz mocniejszego podniecenia. Analizowanie każdej miny, gestu, szukanie podwójnego znaczenia w każdym zdaniu czy przecinku. Jaką kawę pije? Woli ją na czczo, tuż po przebudzeniu, by to był pierwszy smak, którym wypełni usta, czy może woli ją już po śniadaniu?
Doskonale wiecie, o czym mówię. Przecież każdy z nas przez to przechodził, przechodzi i przechodzić będzie, a Aciman doskonale potrafi ten stan opisać.
Jestem pewien, że w każdy weekend przystrzygasz włosy, bo zawsze są krótsze na początku tygodnia. Założę się, że w drodze do fryzjera zaglądasz do pralni, odbierasz koszule, które zostawiłeś w poprzednią sobotę i oddajesz pranie z tego tygodnia. Wiem, że korzystasz z pralni, bo zawsze rano odrywasz bilecik przyczepiony do najniższego guzika.
Kiedy jednak miałem wstać i iść do pracy, poczułem coś prawie jak ból w piersi. To wrażenie było przyjemne. Znów zatęskniłem za ojcem. Gdyby żył, jako jedyny rozplątałby zawiłe nitki moich emocji, cierpienie zmieszane z ukojeniem, splecione jak dwie atakujące się nawzajem żmije. To jest miłość, powiedziałby, ta rezerwa, strach, nawet pogarda to wszystko miłość. Wszyscy źle się do tego zabierają. Pewni ludzie dostrzegają ją od razu, inni po latach, a są też tacy, którzy odkrywają miłość dopiero we wspomnieniach.
I taki jest Aciman, i ja go uwielbiam, bo stany, o których pisze, są dla mnie pięknymi stanami. To te momenty, dla których warto żyć. Te momenty, które się przeżywa całym sobą, a potem na samo ich wspomnienie kąciki ust unoszą się ku górze. Jeśli lubicie o tym czytać, Aciman jest dla Was!
Liz Nugent, Upadek Olivera
“To nie thriller!” – piszą Ci, którzy ją przeczytali. „Znane schematy!” – wołają inni. A mnie Upadek Olivera bardzo się podobał. Czy w życiu nie odgrywamy wiecznie tych samych scen tylko z udziałem nowych aktorów? I pewnie dlatego, że thrillerem tej książki faktycznie bym nie nazwała, tak mi się podobała!
Dla mnie to świetna opowieść o tym, jak odrzucenie może zniszczyć człowieka. W każdym wieku. Mamy tu wiele postaci, wiele punktów widzenia i właściwie każdej z nich ten problem dotyczy. Czasem ta sama historia opowiedziana jest z kilku perspektyw, co dla niektórych może być męczące. Dla mnie to ogromny plus, bo czy nie jest tak, że każdy z nas te same zdarzenia widzi zupełnie inaczej?
Nie wiem jak wy, ale ja w literaturze nie szukam bum, bum, bach, bach i wartkiej akcji. Szukam charakterów, które się kształtują, przechodzą przemianę. Szukam czegoś, co mną wstrząśnie, nie pozwoli mi zjeść, bo ściśnięty żołądek powie „O nie, nie, nie, moja droga. Nie teraz!”. szukam czegoś, co nie da mi o sobie zapomnieć. I Upadek Olivera mi to dał. Ale może Wam tego nie da. Kto wie?
Czyż najpiękniejszą rzeczą w obcowaniu z książką nie jest to, że ma w sobie tyle historii, ilu czytelników, bo przecież każdy z nas zobaczy na tych pożółkłych kartach coś innego?
Ja Wam tę książkę z całego serca polecam, ale nie szykujcie się na thriller tylko na klimatyczną opowieść o wszystkim, co ludzkie. Chłodne irlandzkie akcenty, smakowite kąski z francuskich winnic i krzykliwe neony prosto z Broadway’u. Mnie się podobała. Tyle.
Piotr Szmidt (Ten Typ Mess), Dwa psy przeżyły
Dziś mają syna, a Instagram tej panny pokrywa gruba warstwa lukru. Nie zdecydowano się jednak poczęstować mnie tą słodyczą w świecie trójwymiarowym. Obecnie urządza się domy z większą precyzją niż kiedykolwiek, ale łudzi się ten, kto marzy o powrocie dawnych posiadówek, domówek, wódeczek czy imienin. Jeśli już się je urządza, to głównie po to, by zapoznać gości z wnętrzarskim talentem gospodyni. Pod obiektyw dla followersów, fanów, dla algorytmów, które doskonale wyłapią aluzję i jak już obliczą, że na zdjęciu jest lampka ze złotą nóżką, to i stolik pod tę lampkę zaproponują. A może to tylko mnie nie zapraszają? Może urządzają orgie dla fajniejszych znajomych, gdy malec śpi słodko w pokoju obok, i może zasady na orgiach są tylko dwie: „nie jęczeć za głośno, by nie zbudzić dziecka” oraz „nie powiedzieć nic Walterowi”, a poza tym hulaj dupa piekła nie ma?
Wybrałam akurat ten fragment, bo uroczo wkomponował się w moje mebelki i opływające lukrem śniadanie. Na swoją obronę powiem tylko, że my posiadówki, domówki, imieniny i wódeczki przed #zostańwdomu organizowaliśmy regularnie. Co do orgii… cóż, pozostawiam to Waszej wyobraźni.
Ale wracając do tematu książki: to była czysta przyjemność! Podana lekko, ale na świetnym poziomie. Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że to będzie aż tak dobre! Styl Szmidta urzekł mnie, oczarował i miejscami rozbawił. Mogłam wrócić do Warszawy, jaką pamiętam sprzed lat i zajrzeć do tej, za którą teraz tęsknię. Fabuła mnie wciągnęła, ale ja ciągle do tego stylu będę wracać, bo to dla mnie jednak największy atut Dwa psy przeżyły. Mieszanka czegoś, co sprawia, że myślisz: „Wow! Gość potrafi pisać!” z gwarą z podwórka, w której też świetnie się porusza. To był świetny czas! Jeśli lubicie takie książki, gorąco polecam.
Richard Flanagan, Pierwsza osoba
[…] w naszych namiętnościach jest coś niewyczerpanego, kochamy kogoś na śmierć i życie tylko po to, żeby się przekonać, że to życie daje nam możliwość kochania jeszcze bardzo wielu innych osób. Boimy się, że miłość do innych ludzi czyni nas niestałymi i płytkimi, i nie pojmujemy, że może właśnie zdolność do takiej miłości jest w nas tym, co nieskończone i najlepsze.
Wszyscy mówimy za dużo. O tym, co czujemy, chociaż nic nie czujemy, o tym, co myślimy, chociaż nic nie myślimy; szukamy przyczyn i znaków tam, gdzie ich nie ma. Budujemy światy z przyczyn i skutków, sądząc, że dzięki temu znajdziemy wyjaśnienie i zrozumiemy je, przerażeni światem, rządzonym przez przypadek i chaos.
Długo mogłabym cytować, bo Pierwsza osoba to jedna z tych książek, w której wytrwale zaznaczałam, notowałam, aż Rudzik pewnego wieczoru zapytał: „A co ty, książkę w książce piszesz?”.
Podobało mi się! Bardzo! Choć wiem, że to nie tylko za sprawą czarnego humoru, który tak sobie cenię, ale przede wszystkim ze względu na temat.
Pierwsza osoba to powieść zainspirowana karierą autentycznego oszusta i doświadczeniami samego Flanagana w roli ghost writera. Brzmi ciekawie? Dla mnie bardzo, bo obok dość obrazu życia pisarza, które w zderzeniu z życiem rodzinnym, problemami finansowymi i ludzkimi słabościami, wcale nie jest łatwe i przyjemne, mamy tu sporo refleksji na temat dojrzewania, przemijania i docierania do tego, co jest ważne, a co nie. Do tego znajdziemy tu rozważania o literaturze, filozofii i brutalnym świecie show businessu.
Przeczytajcie. Jestem pewna, że nie będziecie mnie przeklinać.
I póki co, tyle! Jest w czym wybierać. Smacznego!