Wariactwo, totalne wariactwo! Przeprowadzka, pakowanie, segregowanie rzeczy, planowanie kilkutygodniowej podróży. Mimo wszystko, w całym tym szaleństwie udało się znaleźć czas na przeczytanie kilku książek wartych polecenia. Ze sporym poślizgiem, ale jednak, w myśl zasady: lepiej późno niż wcale, dzielę się z Wami lekturami, które pożarłam w styczniu. Smacznego!
“Minimalizm po
polsku. Czyli jak uczynić życie prostszym” – Anna Mularczyk-Meyer. Nie jestem żadnym znawcą ani już tym bardziej wyznawcą minimalizmu. Zetknęłam się z tematem na przestrzeni ostatnich kilku lat podczas czytania książek na temat podróżowania, porządkowania czy ułatwiania sobie życia, wyznaczania priorytetów, ale nic więcej. Nie mogę porównać tej pozycji do innych, ale mogę powiedzieć jakie wrażenie zrobiła na mnie. Chyba zrządzenie losu chciała, że ta książka wpadła mi w ręce akurat wtedy, gdy zaczęłam się pakować. Przeczytałam ją w kilka godzin i od razu nabrałam chęci do działania! Zrobiłam porządki w szafie, przetrzepałam kosmetyki, sprzęty kuchenne i wreszcie bez wyrzutów sumienia pozbyłam się wszystkiego, co nie jest mi potrzebne. Więcej na temat tego, jak to wszystko sobie podzieliłam i zorganizowałam przeczytasz tutaj: Minimalizm w praktyce czyli Fajna Życiówka Road Trip. Książka może nie porywa stylem- jak dla mnie jest napisana jak praca naukowa, ale to bardzo dobra forma. Dzięki temu nie ma zbędnego rozwodzenia się tylko dostajesz wiedzę w pigułce. Żeby było ciekawiej: bardzo spodobał mi się motyw tego, że minimalizm jest osadzony właśnie w kontekście Polski. Autorka doskonale wyjaśnia skąd bierze się w nas dziwna potrzeba posiadania wielkiej ilości rzeczy, których tak naprawdę wcale nie używamy. Nie wiem jak Ty, ale ja wokół siebie ciągle widzę osoby, które odczuwają wręcz chorobliwą potrzebę zamiany mieszkania na większe, samochodu na lepszy. Żeby móc sobie na to wszystko pozwolić, zaciągają kredyty i tkwią w pracy, której wcale nie lubią. Zamiast spędzać czas z rodziną, czy dziećmi, jeździć na wakacje, czytać książki, pracują ogromną liczbę godzin, by móc zapłacić za to, co tak naprawdę ich nie uszczęśliwia. Sytuacja często jest na tyle poważna, że wręcz prowadzi do depresji. Autorka książki sama znalazła się w podobnej sytuacji i opowiada o swojej przemianie. Dzięki temu, że zastanowiła się nad tym, co jest dla niej w życiu najważniejsze, a co dużo mniej, przewartościowała pewne sprawy i dziś jest szczęśliwą kobietą, która żyje tak, jak zawsze tego chciała. Więcej nie powiem, warto przeczytać. Bardzo polecam!
“Slow Fashion. Modowa rewolucja” Joanna Glogaza. W życiu nie podejrzewałabym siebie o to, że sięgnę po pozycję na temat mody czy ubierania się. Wiem, wstyd się przyznać, bo jako kobieta powinnam się tym interesować, ale powiem szczerze: no nie kręci mnie ten temat, co pewnie widać 😉 Przysięgam z ręką na sercu, że książka wpadła w moje ręce totalnie przypadkowo: kliknęłam na tę pozycję na swoim Kindlu, szukając czegoś innego. Po przeczytaniu kilku stron zauważyłam, że w sumie jest to kontynuacja minimalizmu. Autorka bloga styledigger.pl w fajny sposób podpowiada, co zrobić, by nie kupować ubrań, które potem mamy na sobie raz albo wcale, jak skompletować swoją szafę, by poszczególne elementy można było ze sobą nosić, jak dbać o ubrania. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy, dzięki Asi jeszcze raz przetrzepałam swoją szafę (już po pierwszej czystce) i zostawiłam tylko te rzeczy, które lubię, w których się dobrze czuję itd.
“Tak sobie myślę…” Jerzy Stuhr. Ponieważ w styczniu miałam urwanie głowy, zależało mi na tym, by nie brać się za powieści tylko krótsze formy, które można czytać po parę minut dziennie. Zwykle robię zakupy hurtowo: kupuję 10 książek, które chcę przeczytać i potem sobie wybieram w zależności od nastroju. Jerzego Stuhra nabyłam już wiele miesięcy wcześniej ale wreszcie nadarzyła się idealna okazja do tego, by spędzić z nim czas. Powiem szczerze, że jakoś tak odsuwałam w czasie moment tego spotkania.
Wydawało mi się, że czytanie zapisków z okresu tak ciężkiej choroby, jaką jest nowotwór, to dość ciężki kaliber i trzeba sięgnąć po niego w odpowiednim momencie. Ale to zupełnie nie tak. “Tak sobie myślę…” Jerzego Stuhra to świetna książka, która napawa optymizmem i przypomina nam o rzeczach ważnych. Choroba aktora jest tłem, ale tak naprawdę w ręku mamy zbiór tekstów na temat aktualnej sytuacji kraju, kondycji teatru, filmu, literatury. I to jak napisane! Przeczytałam tę książkę z ogromną przyjemnością nie tylko ze względu na ciekawe anegdoty, postaci, czy przemyślenia, ale także, a może nawet przede wszystkim, ze względu na piękną polszczyznę. Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że Jerzy Stuhr to szalenie inteligentny facet z klasą o ogromnej kulturze osobistej, a takich dziś mało. I choć nie zgadzam się z nim, w niektórych kwestiach, po tej ksiązce uwielbiam go jeszcze bardziej!
“Zły” Leopold Tyrmand. O matko, to jest książka, którą mam w domu w trzech egzemplarzach: dwa drukowane, teraz doszedł e-book. Przymierzałam się do niej kilka razy i ciągle nie mogę jej skończyć. I nie dlatego, że mnie nuży – Broń Boże! Tyrmand za każdym razem wciąga mnie bez reszty bogactwem postaci, genialnymi opisami Warszawy, którą kocham od dziecka, językiem, fabułą. Sęk w tym, że na “Złego” trzeba mieć czas. Mnóstwo wątków, jeszcze więcej postaci. Trzeba się skupić, by móc się w pełni rozkoszować tym arcydziełem. Wspomniany przed chwilą Jerzy Sthur pisze o takich książkach “tomiszcza”. Mówi, że nie wolno ich czytać w autobusie, metrze, czy poczekalni i u lekarza tylko w wygodnym fotelu przy aromatycznej herbacie. Hmmm… no to wrócę do “Złego” jak Nelka podrośnie, ale bardzo bardzo polecam. Tym razem przeczytałam połowę 😉