Wreszcie znalazłam chwilę, by usiąść do tego tekstu. Listopad i grudzień to były szalone miesiące. Pracowałam nad dużym projektem i szczerze mówiąc sama jeszcze nie wierzę, że udało mi się go zrobić! Szczegóły niebawem. Padałam na twarz, zatem na czytanie było dużo mniej czasu niż wcześniej, bo kiedy kładłam się do łóżka, zasypiałam razem z Nelką, ale udało się przeczytać kilka książek wartych polecenia. Oto zaległa pozycje listopadowe.
Sarah Waters “Ktoś we mnie”. Jestem dość dziwnym typem czytelnika: zauważyłam, że znajomi zazwyczaj robią tak: jeśli spodoba im się jakiś autor, od razu sięgają po kolejne jego książki. Ja z kolei rzeczywiście od razu kupuję następne tytuły autora, który mnie porwał fabułą, sposobem narracji czy ciekawym językiem, ale nie czytam ich jedna po drugiej. Odkładam na półkę, robię sobie “aktywny odpoczynek”, czyli czytam inne powieści, i dopiero wtedy kontynuuję przygodę z tym, który wcześniej mi się spodobał. Dziwne i nie umiem tego wytłumaczyć, ale jakos tak lubię sobie dozować te pozytywne emocje. Tak było z Sarah Waters. W październiku pisałam o tym, jak totalnie mnie oczarowała książką “Za ścianą” (tutaj znajdziesz tekst o książkach, które przeczytałam w październiku), a teraz sięgnęłam po “Ktoś we mnie”. Zupełnie inny klimat, ale ten sam sposób prowadzenia narracji. Zaczyna się spokojnie, powoli, można nawet odnieść wrażenie, że zbyt leniwie i właśnie wtedy, kiedy zaczynasz się zastanawiać, czy coś się wydarzy jest wielkie BOOM! “Ktoś we mnie” przypomina klasyczną powieść grozy w stylu Edgara Allana Poego. Ciekawie skonstruowane postaci, mroczny, zaniedbany dom, w którym dzieją się rzeczy owiane tajemnicą. Co jest prawdą, a co wytworem chorej wyobraźni? Co będzie dalej? Nie mogłam się oderwać! A co ciekawe, kiedy czytałam w środku nocy, czasem przeskakiwałam do innej książki, bo najzwyczajniej w świecie się bałam 🙂 Serio! Powieść grozy w najlepszym wydaniu! Bez tandety, prostych chwytów, przewidywalności. Polecam absolutnie każdemu, kto lubi dobrą literaturę. Kupiłam już kolejne książki Watres i nie mogę się doczekać. Ale teraz jest czas na “aktywny wypoczynek”.
Remigiusz Mróz “Zaginięcie“. Kryminały zdecydowanie lepiej czyta się “na jeden raz”. Kiedy musisz rozłożyć siły na tydzień, całe napięcie opada. Żałuję, że nie mogę w tej chwili pozwolić sobie na powiedzmy dwa dni z powieścią Mroza, jestem pewna, że dopiero wtedy można tak na 100% wkręcić się w fabułę. Agnieszka, z którą spotykam się tutaj na kawę, spacery, zakupy i między rozmowami i pieluchach, karmieniu i podkładach prawimy sobie o literaturze, powiedziała tak: Aniu, musisz przeczytać Mroza! Mnie tak wciągnął, że zamykałam się czasem w łazience, żeby nikt mnie nie widział i nie przeszkadzał, bo po prostu musiałam wiedzieć, co będzie dalej! I rzeczywiście, Mróz wciąga, nawet, jeśli czyta się go w tak beznadziejny sposób jak ja czyli kilka stron w samolocie, kilka na spacerze, kilka jak Nelka zaśnie.
I tak jak przypuszczałam: żeby móc cokolwiek powiedzieć na temat jednej książki, trzeba przeczytać przynajmniej całą jedną serię dlatego po październikowej “Kasacji”, po typowym dla mnie “aktywnym wypoczynku” sięgnęłam po druga część serii z Joanną Chyłką. I co? Lubię ją coraz bardziej. Nie serię, ale Chyłkę w ogóle. Wcześniej wydawała mi się taka mało autentyczna, lekko przerysowana, jakby Mróz na siłę chciał wsadzić faceta w ciało seksownej kobiety. Bo Chyłka wiecznie je mięso i śmieje się z rybek, wszystko najchętniej popija piwem, kocha szybkie samochody i mówi w taki sposób, jakby na siłę chciała zaznaczyć, że nie ma nic wspólnego z kobiecością. Przy tym wszystkim jest jednak właścicielką niezwykle zgrabnego tyłka, który codziennie wkłada w seksowną ołówkową spódnicę i podoba się praktycznie każdemu. Ale im lepiej ją znam – a przede mną i Chyłką jeszcze dwa tomy na bliższy kontakt – tym bardziej widzę w niej realną osobę. Przecież ja też lubię piwo i to najchętniej prosto z butelki (wiem, to się nie godzi, ale jakoś tak lepiej smakuje! Szczególnie po zawodach), lubię też czerwoną szminkę i właśnie kupiłam sobie nowe szpilki i ustawiłam je obok rzędu butów biegowych. Każda kobieta ma w sobie wiele sprzeczności. Zordon też jest coraz ciekawszy i coraz bardziej autentyczny. Relacje między nimi, które pojawiają się w tle kryminalnych wydarzeń, też nabierają tempa. I właśnie dlatego warto sięgnąć po powieści Mroza: przywiążesz się do jego bohaterów, a fabuła wciągnie cię do tego stopnia, że będziesz czytać w nocy, albo… zamykać się w toalecie 😉
David Arnold “Mosquitoland” (czytałam w oryginale)
m. W ten sposób trafiłam na “Mosquitoland”. To książka z działu Young Adults czyli najłatwiej tłumacząc: literatury młodzieżowej. Zajrzałam na Amazon, poczytałam recenzję, zobaczyłam zdanie: “Jeśli kochasz Little Miss Sunshine to książka dla ciebie”. No jasne, że kocham Małą Miss! Ściągnęłam sampla, po próbce kupiłam ebooka i zaczęła się moja droga przez mękę. Mim Malone jest typową nastolatką z problemami. Ucieka z domu, w którym mieszka z ojcem i macochą, i wyrusza w podróż, by spotkać się z chorą matką. Po drodze spotyka różnych ludzi, jest świadkiem różnych zaskakujących wydarzeń, ale szczerze mówiąć kompletnie mnie to nie wciągnęło. To niby taka symboliczna podróż w głąb siebie ale wszystkie przemyślenia Mim nie trafiały do mnie kompletnie. Może dlatego, że nie jestem nastolatką, a może dlatego, że spodziewałam się poziomu Małej Miss, nie wiem, w każdym razie lektura nie sprawiła mi przyjemności i tylko czekałam, by ją skończyć i dobrać się do “Wielkich nadziei” Charlesa Dickensa. I na szczęście moje wielkie nadzieje zostały zaspokojone! Ale o tym w kolejnym tekście, już za kilka dni!