Powiem szczerze, w kwietniu to ja owszem czytałam i to całkiem sporo, ale głównie dokumenty na temat tego, jak założyć konto w banku we Francji, jak wykupić sobie ubezpieczenie zdrowotne, jak zapisać dziecko do żłobka, czym to się różni od zatrudnienia assistante maternelle i inne takie. Czytałam też po nocach przygody Mikołajka w oryginale, a może raczej próbowałam czytać;), co by powoli przyswajać sobie nowe słowa zanim znajdziemy nauczyciela. Udało się jednak znaleźć chwilę na kilka powieści. Dziś będzie bardzo kobieco!
Tak jak już wspomniałam, kwiecień był miesiącem bardzo specyficznym: spontaniczna przeprowadzka do nowego kraju na zasadzie “Tu mi się podoba. Zostaję” to jednak duży wyczyn, nawet dla nas. Nie powiem, ciężko było skupić się na czymś innym niż załatwianie formalności, zastanawianie się, co będziemy chcieli zrobić z Nelą, żebyśmy mogli pracować etc, ale powoli wszystko udaje się poskładać, a ja stwierdziłam, że chociaż po nocach muszę mieć czas na jakąś książkę. Pozbyłam się zatem wyrzutów sumienia i postanowiłam w wolnych chwilach oddać się lekturze. W tym miesiącu interesowały mnie dwa kierunki: nauka języka oraz francuskich obyczajów i polskie powieści. Tym razem obyczajowe i romansidła. A co! Czasem można 🙂
Gościnny, Sempe “Le Petit Nicolas” – Mikołajka chyba nikomu przedstawiać nie muszę. Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam tę postać od dziecka, choć tak naprawdę pokochałam go dopiero jakieś 15 lat temu, czyli na początku studiów (O Boże! To już było 15 lat temu? Mam wrażenie, że maturę zdawałam wczoraj…).
Jakoś w dzieciństwie o nim słyszałam, ale wyparły go klasyki takie jak Baśnie Andersena czy braci Grimm. Może i dobrze, bo “Przygody Mikołajka” to idealna lektura również dla dorosłych! Szczególnie dla tych, którzy pod koniec dnia chcą uciec od szarej rzeczywistości, poczuć się jak dzieci. Uwielbiam sposób, w jaki Mikołajek postrzega świat, opisuje swoich rodziców, nauczycieli, kolegów. Po francusku czyta się go lekko, można sobie przyswoić bardzo praktyczne słownictwo, a przy okazji zaznajomić się z francuską kulturą, systemem szkolnictwa, podejściem do wielu kwestii, a to się przyda, szczególnie, kiedy mamy w domu małe dziecko, które kiedyś pójdzie do szkoły. Kto wie, może właśnie we Francji? Polecam tę lekturę każdemu bez względu na wiek, okoliczności życiowe i język, w jakim przyjdzie mu tę książkę czytać. Po prostu znowu czuję się jak ciekawe świata dziecko, a przecież to wspaniały stan! I jeszcze jedna zaleta: każda historia jest na tyle krótka, że da się zamknąć wątek, jeszcze zanim same zamkną się Twoje oczy…
Zajrzałam też do kilku książek typu: “Easy French Step-By-Step”, ale jednak nocne czytanie to nie najlepszy moment na takie pozycje. Zachciało mi się czegoś lekkiego, łatwo wchodzącego, ale nie głupiego. Koniecznie chciałam polskiego autora, bo jakoś tak spragniona byłam naszych rodzimych realiów. Ostatnio czytałam sporo polskich kryminałów, więc pomyślałam, że czas na coś bardziej kobiecego, obyczajowego – czas na Magdalenę Witkiewicz.
Magdalena Witkiewicz “Pierwsza na liście” – Mam to szczęście, że Magdę znam osobiście. Zaprosiła mnie kiedyś do siebie na wspólne bieganie i tak oto wkradłam się do jej domu. Biegałyśmy, gotowałyśmy, gadałyśmy o pisaniu, o chłopach, o życiu, o wszystkim. Opowiadała mi wtedy o “Pierwszej na liście”, nad którą akurat pracowała, a ja dopiero teraz do niej zajrzałam. Wstyd! Ale lepiej późno niż wcale, czyż nie?
I to było to, czego szukałam! Historia wciągająca, którą się łyka w dwa dni, nawet wtedy, gdy masz na głowie dom, pracę i dziecko. Przyjemna – mimo ciężkiego tematu choroby, życiowa – a któż z nas nie lubi czytać o czymś, co zna? Fajnie nakreślone postaci i jakieś takie ciepło, które sprawia, że chce ci się oderwać od rzeczywistości i zanurzyć się w tym fikcyjnym świecie choć na chwilę. Co dla mnie musi mieć książka, bym powiedziała, że jest dobra? To zależy. Czasem zachwycam się językiem, innym razem misternie skonstruowaną fabułą, a jeszcze innym psychologiczną głębią postaci. U Witkiewicz spodobało mi się coś innego: to lekkie książki, które są napisane w taki sposób, że nie możesz się od nich oderwać, nawet jeśli podejmują trudne tematy. I najważniejsze: skłaniają do refleksji, nawet do działania! Na serio, dawno coś tak nie skłoniło mnie do tego, by poszerzyć wiedzę na dany temat jak”Pierwsza na liście i podjąć jakieś decyzje, które dla mogą mieć znaczenie dla innych. Ale nie będę zdradzać i mówić co ja sobie przemyślałam. Przeczytaj i sprawdź, co ta książka zrobi z Tobą. Warto, bo dziś tak rzadko myślimy o ważnych sprawach, a zamiast tego zaprzątamy sobie głowę pierdołami. Dzięki Magda!
Magdalena Witkiewicz “Po prostu bądź” – zachęcona klimatem “Pierwszej na liście” pomyślałam sobie, że chcę zostać w tym świecie na dłużej. Tym razem padło na historię o miłości. Romansidło, ale takie fajne, nieco inne. Zaczyna się bardzo przyjemnie: choć życie głównej bohaterki od wczesnego dzieciństwa nie było usłane różami, to szybko wchodzim
Spróbować połączyć koniec z końcem w wyjątkowo nieciekawych okolicznościach. Więcej nie powiem, bo nie chcę psuć lektury. Czytałam tę książkę jak zwykle głównie w nocy, co kilka minut spoglądałam na te moją małą, pachnącą głowę obok, Rudzika z drugiej strony i myślałam: “Boże, jak my nie doceniamy na co dzień tego, co mamy!”. A lubię, kiedy autor tak mnie wciągnie w swoją grę, że tutaj niby po prostu zabawia mnie prostą historią, a tak naprawdę skłania do refleksji. Ba! Nie tyle nawet refleksji, co do konkretnego działania. Krzyczy do mnie: Kobieto, weź się puknij w głowę. Nie kłóć się o bzdury, doceniaj, to, co masz, bo masz piękne życie i nigdy nie wiesz, jak długo to wszystko potrwa. I już się zamykam. Sami przeczytajcie.
Zofia Rychter “Zakochanka” – ta książka z kolei ma ogromny plus za język, nastrój, dialogi – po prostu przyjemnie się ją czyta. Powiem tak zupełnie szczerze, do bólu: fabuła nie powala, bo jest to obyczajowa powieść jakich wiele. Porzucona przez męża kobieta w średnim wieku próbuje na nowo ułożyć sobie życie. Mniej więcej w połowie wiedziałam, że nic wielkiego tam się nie wydarz