Bez względu na to, czy akurat rzucił cię facet i chcesz się pocieszyć czymś innym niż kubełek lodów czekoladowych (choć w sumie jeden na otarcie pierwszych łez – czemu nie?), czy urodziło ci się dziecko i twój świat wywrócił się do góry nogami, jest książka, która sprawi, że się zrelaksujesz, uśmiechniesz, odpoczniesz i nabierzesz sił do działania! W każdym razie na mnie działa więc dziś o tym!
Kiedy nie biegam, czytam albo piszę. To dwie kolejne dwie czynności, którym uwielbiam się oddawać w wolnym czasie. Do biblioteki wpadam choćby po to, by się zrelaksować. Potrafię spędzić kilka godzin między półkami, układając sobie w głowie listę pozycji, które chcę przeczytać. Wychodzę z naręczem książek, z którego zwykle czytam tylko jedną, czasem półtorej książki, ale dobre i to. Księgarnia z kolei to jedyne miejsce, gdzie wydaję pieniądze bez wyrzutów sumienia. Nazbierałam w swoim życiu już bardzo dużo pozycji, tylko część z nich przeczytałam, a cała reszta czeka na tak zwany „spokojniejszy moment” tylko wszyscy wiemy, że spokojniej już nie będzie. Ale nic nie przeszkadza w czytaniu. Właśnie policzyłam, że odkąd Nelka przyszła na świat (w tej chwili ma 3.5 miesiąca) przeczytałam siedem książek z czego „tylko” cztery o dzieciach;). Od razu przy okazji zaznaczę, że wszystkie czytam w oryginale i polecam to samo. Od wielu lat mam taki zwyczaj, że to, co zostało napisane po angielsku, czytam po angielsku. Polski język kocham i dlatego rezerwuję go na naszych rodzimych pisarzy lub takich, którzy napisali w języku innym niż angielski. I nie, nie mam spokojnego dziecka, nie czytam w czasie jej drzemek. Tutaj pomogło tylko to, że na stare lata poszłam po rozum do głowy i zdecydowałam się na romans z ebookiem. Bardzo długo nie chciałam, wzbraniałam się rękoma i nogami, powtarzając te słowa niczym mantrę: „Ja kocjam zapach papieru, przewracanie pożółkłych stron. Nie chcę żadnych ebooków”. Jednak kiedy Nelka przyszła na świat, porzuciłam romantyczne pierdoły na rzecz wygody. Zapach pożółkłych stron przegrał z podświetlaną książką, gdzie jednocześnie mogę czytać w ciemności na temat snu niemowląt, a jak mam dość, to szybko przenieść się do Londynu i przeżywać kolejną randkę Bridget Jones. Ta potrzeba zrodziła się podczas nocnego karmienia, które wcześniej trwały dużo dłużej niż teraz. Zrozumiałam, że opcja, która do tej pory wydawała mi się zbędnym bajerem dla gadżeciarzy czyli paperwhite, jest niegłupia. Dzięki temu mogłam czytać nie budząc Nelki. Poprosiłam o taki model na mój pierwszy Dzień Matki i absolutnie kocham to rozwiązanie! dzięki niemu czytam dużo więcej niż przypuszczałam. Zawsze tylko po kilka minut, po kilka stron. Zwykle przed zaśnięciem, albo wtedy, kiedy kładę się obok Nelki i czekam aż ona zaśnie. Czytam w czasie lunchu, w parku, w metrze. Mam mało czasu więc nie mogę teraz sięgać po moich ulubionych pisarzy rosyjskich, którzy tworzyli tomiszcza z milionem wątków i jeszcze większą ilością bohaterów. Teraz jest czas na coś lekkiego, prostego, wesołego, co można w każdej chwili przerwać a potem bez problemu wrócić. Tylko co mam w taki razie czytać? No i przyszła mi do głowy Bridget Jones!
„Phi!! Też mi odkrycie. Znam, czytałam już tyle lat temu” – pomyślisz. Tak, ja też czytałam, oglądałam, ale przeczytaj raz jeszcze, serio! Jesteś mamą? Wyluzujesz się, odetchniesz, pośmiejesz, na moment zapomnisz o pieluchach i ulewaniu, a przypomnisz sobie, że kiedyś głowę zaprzątałaś sobie takimi sprawami jak to, czy wcisnąć się w gorset na jedną z pierwszych randek, jak zinterpretować tę wiadomość, czy minęło wystarczająco dużo czasu, by zadzwonić? Uwielbiam odkrywać Bridget na nowo! Kocham ją za to, że przeżywa wszystkie rozterki, które kiedyś przeszły Ci przez myśl, ale w życiu nie chciałabyś się do tego przyznać. Za to roztrzepanie, potwornie niezdrową dietę, godziny zmarnowane na myśleniu o facetach i gadaniu o nich ze znajomymi przez telefon, za tę codzienność. Oczywiście zaczęłam od dupy strony, bo od ostatniej części: „Mad About the Boy”. A zaczęłam od trzeciej części, bo to była jedyna, jakiej wcześniej nie czytałam. Strzał w dziesiątkę dla młodej mamy! Bridget ma dzieci, z którymi radzi sobie równie średnio jak z pracą i facetami. Dotarło do mnie, że wszystko, co w życiu ciekawe, dopiero przede mną! Bo czymże są nocne pobudki wobec wszy z przedszkola, kostiumu na bal przebierańców, czy nieodrobionych lekcji, o których dzieci przypominają sobie tuż przed snem? Książka ma jeszcze jedną zaletę: rozdziały są krótkie i można w każdej chwili przerwać czytanie, a później wrócić do lektury.
Pierwsza część naładowała mnie tak pozytywną energią, że zaraz sięgnęłam po pierwszą i drugą. Chcesz się pośmiać, zrelaksować, na moment uciec od obowiązków i stresu? Sięgnij po Bridget Jones i nie miej wyrzutów sumienia, że czytasz coś durnego. Ja tam jestem zachwycona moim odkryciem Brygidki na nowo i mam nadzieję, że Ty też będziesz!
Miłej lektury!