Maraton Warszawski już za chwilę. Zawsze piszę o tym, jak się ubrać, co jeść, jaką strategię obrać na bieg. Pisać o tym raz jeszcze? Wszystko znajdziecie już na blogu. Tym razem postanowiłam przypomnieć o czymś, czego wartości tak często nie doceniamy. Drogi biegaczu, jeśli w najbliższą niedzielę nie startujesz, zostań najlepszym kibicem świata! Nie dość, że pomożesz, to poczujesz taką moc, jakbyś ustanowił nowy rekord na trasie królewskiego dystansu.
Kibicem jestem jeszcze młodszym i mniej doświadczonym niż biegaczem: debiutowałam w zeszłym roku. Pamiętam jak ustawiłam się w połowie trasy Półmaratonu Warszawskiego i rozdawałam żele. Najpierw byłam totalnie onieśmielona: „Mam się tak wydzierać na całe gardło do obcych ludzi? Stałam w ciszy kilka minut i uznałam, że to nie dla mnie. Że może i potrafię zmotywować, namówić kogoś do aktywności ale tylko przy pomocy słowa pisanego albo w kameralnych warunkach na zasadzie „face to face”. Tłumy nie są dla mnie. No ale co teraz? Naobiecywałam ludziom, że będę stać na trasie w tym i tym miejscu, wspierać, pomagać w razie kryzysu, a teraz sterczę jak ta pinda i nawet nie krzyknę, że mam żel, jeśli komuś zabrakło energii, bo się wstydzę? Przełamałam się, jak biegacz podczas zawodów: przecież oni też wyszli poza swoją strefę komfortu. „Brawo Marcin! Dajesz, dajesz!” – odczytałam imię na numerze startowym i krzyknęłam do obcego faceta. Ów Marcin zdziwił się, spojrzał w moją stronę, uśmiechnął, pomachał i pobiegł dalej. „Anka, to nie jest takie straszne” – przekonałam samą siebie i dałam się ponieść. Po paru minutach biegałam już w tę i z powrotem przybijając piątki, rozdając żele, rozmawiając z tymi, których na moment odcięło. Dało mi to taką moc do końca dnia, że czułam się tak, jakbym sama wystartowała w zawodach. Ba! Jakbym spektakularnie poprawiła swoją życiówkę! (fotka z tego wydarzenia;)
Wspominałam już kiedyś o tym, że nie znam lepszego kibica niż moja mama. Jest ze mną od początku mojej „kariery biegowej”. Nigdy się ze mnie nie śmiała (w końcu zawsze mogła powiedzieć jak niektórzy moi znajomi: „Ty chcesz przebiec maraton? Przecież Ty nigdy nie lubiłaś WF-u!”), nie oceniała, ale zawsze wykazywała ogromne zrozumienie i tolerancję wobec mojej pasji mimo tego, że sama z bieganiem nie ma nic wspólnego. I właśnie taki jest kibic idealny! Pomyśl, ile razy usłyszałeś od kogoś: „Zobaczysz na stare lata – dopadnie Cię reumatyzm, siądą Ci stawy” albo „Ja rozumiem 10 kilometrów, ale maraton? To nie jest już zdrowe!”. Jasne, że nie, dlatego nie biegamy go codziennie (ok, wiem, są tacy, ale wyjątki potwierdzają regułę) albo jeszcze inne: „Będziesz startować w taki upał? Na głowę upadłeś?”. Moja mama w upał łapała kilka butelek z wodą, drukowała sobie mapkę i pytała się mnie o której godzinie będę w danym miejscu. Stała z kilkoma butelkami „Przecież nie będziesz sama, innym też będzie gorąco. To ja tam stanę i będę ludzi polewać jak ktoś będzie chciał, albo podam wodę, żeby się napił”. Zimą czekała na mecie z kurtką. Nie zniechęcała mnie, nie odwodziła od tego, bym brała udział w zawodach, wiedziała, że decyzja należy do mnie i jeśli chce jakoś pomóc, to musi mnie wesprzeć w tym szaleństwie. To, co lubię w niej najbardziej, to nie jest fakt, że czeka na mnie, ona tam jest dla wszystkich. Kiedy ja przebiegnę, moja mama zostaje w danym punkcie do ostatniego zawodnika – dosłownie. „Przecież Ci na końcu najbardziej potrzebują wsparcia, oni ledwo truchtają i jak na złość wszyscy kibice się zmywają. No to chociaż ja na nich poczekam” – tłumaczyła mi kiedyś. Jeśli miałabym uczyć się od kogoś tego, jak wspierać na trasie, to od niej.
Dokładnie rok temu, podczas Maratonu Warszawskiego, przypomniałam sobie jej energię i od razu przełamałam swoją nieśmiałość. Wstydzić to się można tego, że człowiek stoi przy trasie i kibicuje tylko tym, których zna. Nie ma nic krępującego w lataniu w kółko, wydzieraniu się, podlatywaniu do ludzi i towarzyszeniu im na odcinku kilkunastu metrów. Na trasie królewskiego dystansu taki support jest jeszcze bardziej potrzebny. Ustawiłam się w okolicach 30. kilometra – tutaj dobry kibic jest na wagę złota, wskoczyłam w buty biegowe, żebym była bardziej mobilna i dałam z siebie wszystko. Było bosko! Po biegu jeszcze przez kilka dni byłam na haju, jakbym sama przebiegła swój pierwszy maraton! Co ja tu będę więcej pisać, sami zobaczcie, bo ja mam ciary do dziś jak to oglądam i ryczeć mi się chcę, że nie mogę w tym roku tego powtórzyć:
Dlatego dzisiaj mam do Was ogromną prośbę: jeśli nie startujecie w tym roku w maratonie, pokażcie, że rozumiecie tę pasję i kibicujcie wszystkim tym, którzy byli na tyle odważni, by zmierzyć się z tak trudnym wyzwaniem. Bez względu na to, czy będziecie w Warszawie, Berlinie, Poznaniu czy gdziekolwiek indziej – wesprzyjcie biegaczy. Przypomnijcie sobie ile razy ktoś dodał Wam skrzydeł swoim okrzykiem i sprawił, że raptem wróciły Wam siły. Ja od listopada do Was wracam i będziemy kibicować razem. Teraz proszę mnie godnie zastąpić? Deal?