Karmienie piersią to temat długi i ciężki. Budzi wiele emocji. Właściwie nigdy nie opowiedziałam Wam o tym, jak trudne były nasze początki, ani o tym, jak trudne były dla mnie te ostatnie dni. Dlatego dziś tekst o tym, jak walczyliśmy, by karmić Nelkę piersią, dlaczego to polubiłam i jak to się stało, że po 14 miesiącach wreszcie śpimy w nocy. Nikomu nie doradzam, liczę na Twoją mądrość życiową, bo to bardzo osobiste i delikatne sprawy. Dziś opowiem Ci moją historię…Zacznę dość przewrotnie: bardzo nie chciałam pisać tego tekstu. Myślałam wręcz, że powstanie wyłącznie w mojej głowie i tylko czasem ujrzy światło dzienne w formie ustnej na prywatne życzenie koleżanki, przyjaciółki, pani w poczekalni czy zmęczonej sąsiadki. I choć odczuwałam w sobie ogromną chęć tego, by opowiedzieć Ci o swoich przemyśleniach, podzielić się niesamowitymi emocjami, o których istnieniu do tej pory nie miałam pojęcia, to powstrzymywały mnie dwie sprawy:
- to nie jest blog parentingowy
- bezsensowne komentarze
Co się jednak takiego wydarzyło, że postanowiłam napisać ten tekst? Taki wpływ miało na mnie kilka rozmów z mądrymi ludźmi, które odbyłam w ostatnich dniach: „To bardzo ciekawy temat. Mów o wszystkim, o czym chcesz i niczym się nie przejmuj”. Zatem mówię.
Zacznę od rozwiania dwóch wątpliwości, jakie miałam: to nie jest blog parentingowy. Bez obaw: nie jest i nie będzie. To blog lifestyle’owy, o tym jak żyć zdrowo i szczęśliwie, a to oznacza, że ważny jest sen i nasze samopoczucie. Punkt drugi: bezsensowne komentarze. Mamy taką pewną narodową cechę, że bardzo lubimy oceniać, dawać rady, choć nie widzieliśmy człowieka na oczy, nie znamy go, nie wiemy, co mu jest potrzebne do szczęścia. Przywykłam już na co dzień i nie drażni mnie to zbytnio. Kiedy jednak mówię o czymś bardzo prywatnym, naszpikowanym emocjami, ciężko jest zachować dystans i nie odpisać: „Daj mi święty spokój kobieto i zajmij się swoim dzieckiem”. Bo to właśnie sprawy związane z rodzicielstwem są najdelikatniejsze. Nie ma jednej drogi, która jest dobra dla każdej matki i dziecka. Dostrzegam wiele genialnych motywów, które bardzo do mnie przemawiają w nurcie rodzicielstwa bliskości i z przyjemnością wprowadziłam je w domu, ale też doskonale rozumiem francuskie mamy, które dbają o dziecko, ale od najwcześniejszych miesięcy uczą je tego, że musi się dostosować do dorosłych. Większość kobiet, z którymi tutaj rozmawiam, ma troje dzieci. Są umalowane, świetnie ubrane, pracują. Myślę sobie: pewnie już duże te dzieci. Ostatnio fryzjerka uśmiecha się i mówi: „Najstarszy syn ma 6 lat, córka 4 i najmłodsza 2.5 roku”. O losie! I w tym podejściu też widzę sporo dobrego, bo nie są zmęczone, nie mówią przerażone “jedno wystarczy”, a dzieci są bardzo dobrze ułożone. Obserwuje i to, co mi się podoba, wnoszę do naszego domu. I chyba każdy dojrzały, w miarę rozsądny człowiek tak ma: bada różne drogi i wybiera taką, która jest najlepsza dla niego. I liczę na to, że Ty też tak robisz.
Czemu karmienie piersią jest fajne
Karmiłam Nelkę przez 14 miesięcy. Szczerze to uwielbiałam. Dlaczego to mówię? Żebyś mogła sobie mnie wrzucić do jakiejś szufladki. Mam koleżanki, które to bardzo lubią tak jak ja i takie, którym to nie sprzwiało żadnej przyjemności, takie, które robiły to z rozsądku, takie, którym się nie udało i takie, dla których karmienie było tak stresujące, że zrezygnowały po kilku tygodniach. Każda z nas jest inna i każda z tych dróg jest dobra. Ja akurat rzeczywiście bardzo to lubiłam, bo to był taki “nasz czas”. Zawsze się śmiałam i mówiłam, że to jest quality time.
Oprócz tych regularnych przytulanek, pieszczot i czasu we dwoje, karmienie piersią jest też bardzo praktyczne, szczególnie dla takich osób jak my, które dużo podróżują i działają dość spontanicznie. Nie trzeba było zabierać ze sobą butelki, martwić się o temperaturę, mieszanki etc.: jedzenie i picie zawsze było pod ręką. O niesamowitych wartościach matczynego pokarmu już pisać nie będę – oczywista sprawa.
Wiadomo, z tym karmieniem różnie bywa, niektóre kobiety bardzo by chciały, ale mimo wielu starań, nie udało się. Ja osobiście namawiam do tego, by walczyć, próbować, ale nic na siłę.
Trudne początki
U nas też nie zapowiadało się najlepiej. Jak wiecie mimo tego, że stawałam na głowie (dosłownie!), by Nelka się przekręciła głową w dół, nie udało mi się rodzić naturalnie i miałam cesarskie cięcie. Straszono mnie, że mogę mieć problemy z pokarmem, żebym się na to przygotowała. Zawczasu nagadałam Rudzikowi, żeby walczył, jak nie będę miała siły, żeby prosił o konsultantkę laktacyjną, jeśli w szpitalu nie pomogą. I walczyliśmy razem. Problemów z pokarmem nie było, ale Nelka nie umiała przyssać się do piersi. Do dziś śmieję się na wspomnienie tego, jak obydwoje byliśmy zestresowani, ocieraliśmy pot z czoła za każdym razem, gdy przychodziła pora karmienia. Działaliśmy w duecie. W pełnej gotowości staliśmy nad Nelką, nęciliśmy ją i czekaliśmy aż otworzy ten mały dzióbek i wtedy szybko cap!
Po tych kilku tygodniach stresów, już sobie myślałam, że to nie dla mnie, że mi też to nie będzie sprawiać przyjemności, że pokarmię tylko tyle, ile trzeba i koniec. Jednak tak się obie w tym karmieniu rozkręciłyśmy, że przez 10 miesięcy Nelka nie chciała nawet nic innego jeść! Polubiłam ten czas bardzo! Tę moją małą, pachnącą głowę, która przytula się i momentalnie relaksuje. Niestety polubiła to tak bardzo, że przez jakieś 7 miesięcy nie dało się jej nakarmić niczym innym, nawet moim mlekiem z butelki. Kiedy zapisywałam się do fryzjera, musiałam na wariata wpasowywać się między karmieniami. Kiedy wychodziłam z domu pisać książkę, trzeba Nelka regularnie wpadała na karmienie. Kiedy już naprawdę bardzo chciałam poczuć się jak zadbana kobieta, musiałam poszukać w Rotterdamie babki, która wpadnie do mnie do domu na manicure i pedicure, żeby w międzyczasie zrobić przerwę na cycka. Łatwo nie było, ale dało się to wszystko zorganizować.
14 miesięcy nieprzespanych nocy
Niestety tak bardzo polubiła te przytulanki, że po pewnym czasie zaczęłam się czuć jak smoczek, którego ssać po prostu nie chciała. Lekki stresik – cycek. Coś boli – cycek. Nuda – cycek. I to jeszcze byłoby w porządku, ale niestety to samo działo się w nocy. I to nie było rzadko. Kiedy zdarzały się noce, że Nelka wstała 3 razy, czułam się jak młody bóg! Niestety przez większość czasu to było 5-9 razy. Po roku człowiek naprawdę czuję się jak zombie. Niestety ja nie umiem spać w ciągu dnia, więc nie miałam opcji: popołudniowa drzemka. Trzeba było też normalnie pracować, chciałam trenować. Kiedy Nelka skończyła 14 miesięcy dostaliśmy porządnie w kości. Przez dwa tygodnie budziła się co jakieś 40 minut i nic nie było w stanie jej uspokoić tylko ten maminy cycek. Byłam wyczerpana, wyglądałam i czułam się jak żywy trup. Powiedziałam: „Dobra, dość!”. Wiedziałam, że jeśli tego nie przerwę, to padnę, będę miała depresję i pozabijamy się z Rudzikiem, bo człowiek aż tak wyczerpany, bardziej czepliwym jest!
Zmiany wprowadziliśmy intuicyjnie, na spokojnie, powoli. Najpierw ograniczyłam „cyckowanie” w ciągu dnia, potem ucięłam zasypianie na cycku w czasie drzemki. Zaczęłam pilnować tego, żeby w miarę możliwości drzemki były zawsze o tej samej porze i zawsze w domu, bo wtedy po prostu dłużej i lepiej śpi. Nie przeczytałam żadnej książki na ten temat, żadnych artykułów. Zapytałam się tylko jednej koleżanki, którą uważam za bardzo mądrą i taką spokojną, pełną miłości mamę dwójki dzieci o to, jak to było u niej. Okazało się, że trafiłam! Miała ten sam problem, mniej więcej na tym samym etapie. „Po prostu na spokojnie położyłam się obok, śpiewałam, głaskałam aż zaśnie” – powiedziała. Przygotowałam się na to, że będzie płacz, że będzie kilka nieprzespanych nocy. Poprosiłam nawet mamę, żeby do nas przyleciała, żebyśmy mogli się wymieniać. Ale nie było aż tak źle. Pierwszej nocy to Rudzik z nią spał, żebym się nie złamała, ale w moim odczuciu lepiej, by to jednak była bliska kobieta. Drugiej nocy mama przejęła pałeczkę. Płaczu już było zdecydowanie mniej i tylko kilka pobudek. Trzeciej nocy obudziła się już tylko raz i można powiedzieć, że od trzech tygodni tak już zostało. Dwie noce wstała kilka razy, ale też 3 razy przespała całą noc bez pobudki. Jeśli będziecie chcieli, żebym bardziej szczegółowo opisała, jak to zrobiliśmy i jakie mam teraz na ten temat przemyślenia, zrobię to. Na tym etapie wydaje mi się, że tyle wystarczy.
Wiele się mówi odnośnie tego, jak wielka to trauma dla dziecka, a ja myślę, że to trauma dla matki. Przez dwa tygodnie dotykałam się po nabrzmiałych piersiach i gryzłam z myślami, czy jednak jej nie przystawić. Nie poprzytulać, nie dać jej się zrelaksować, powyciągać na mnie tak, jak zwykła to robić. To był piękny okres w moim życiu i żadnymi słowami nie uda się tego opisać. Przez jakieś 10 dni chodziłam jak w żałobie. To też ogromny wstrząs hormonalny dla kobiety, a o tym się nie mówi. I być może Ty będziesz karmic dużo dłużej i tego Ci życzę, bo to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakiej w życiu doświadczyłam. Ale dla mnie był już czas. Właśnie patrzę na to moje roześmiane dziecko, wtualm się mocno i wącham tę moją pachnącą. Na każdego ta pora przychodzi w innym momencie i nie możemy sobie w tej kwestii doradzać. Prosiliście mnie, bym opowiedziała swoją historię, więc opowiedziałam. A jaka była Wasza?
Fot. Iwona Montel, archiwum prywatne