“Jesteś w ciąży? Koniecznie idź na jogę, to bardzo pomaga” – przekonywało mnie mnóstwo mam. Tylko w czym to niby pomaga, co daje? Nie przekonasz się, dopóki nie spróbujesz. Dlatego spróbowałam. Na razie siedem tygodni za mną, sprawdziłam: dokładnie 20 godzin zajęć plus praktyka w domu, więc jakieś zdanie na ten temat już sobie wyrobiłam. Poszerzyłam moje doświadczenia o rozmowę z instruktorką z 12-letnim stażem i tym oto sposobem powstał ten tekst. Gotowi?
Zmiany, dużo zmian. Kiedy pod koniec drugiego trymestru po raz kolejny się przeprowadzasz na kilkanaście miesięcy, co więcej do innego kraju, można odczuwać lekki stresik. Nowe miejsce, nowi ludzi, zupełnie inny system jeśli chodzi o prowadzenie ciąży, podejście do porodu. Po głowie krążyły setki pytań: Czy dam sobie radę? Czy będzie bezpiecznie dla małej i dla mnie? Czy odnajdę się w nowej rzeczywistości? Czy rozmowy z położną albo rodzenie in English będzie dodatkowym stresem? Trzeba przyznać, że moja ciąża od początku była jedną wielką przygodą: sporo podróżowałam, w tym zaliczyłam nawet wyprawę na Grenlandię, nie miałam jednego lekarza, bo ze względu na życie w drodze było to niemożliwe, jednak mimo wszystko największa zmiana pojawiła się w ostatnich miesiącach: przeprowadzka do Rotterdamu. A żeby nadać całej historii pikanterii, brzuch rósł z dnia na dzień i raptem nadszedł dzień, kiedy trzeba było przestać biegać. I co teraz? Przecież to właśnie bieganie mnie tak relaksowało, pozwalało poukładać myśli, przewietrzyć głowę. Zostały spacery: fajna sprawa, ale jednak nie to.
Pomyślałam, poszperałam i znalazłam: jogę dla ciężarnych. Znajome, które rodziły, namawiały mnie: „Aniu, pomyśl o jodze. Świetna sprawa na co dzień, idealna dla biegaczy, ale już w ogóle najlepsza na świecie dla kobiet w ciąży”. Słuchałam, przytakiwałam, ale szczerze mówiąc wciąż podchodziłam do sprawy z przymrużeniem oka. Próbowałam jogi kilka razy i jakoś nigdy mnie nie urzekła. To coś tak kompletnie innego od tego, do czego przywykłam na treningach biegowych czy siłowych. Dlaczego niby teraz miałoby się coś zmienić? Ale dobra, postanowiłam spróbować raz jeszcze. Może w ciąży faktycznie inaczej na to spojrzę. I dobrze zrobiłam!
– Zacznijmy od tego, że w ciąży nasze ciało się zmienia. Raptem okazuje się, że większość pozycji do których przywykłyśmy, nie zdaje egzaminu. Często jest nam niewygodnie, trzeba kombinować. Joga pozwala lepiej poznać swoje ciało, wsłuchać się w nie. Daje nam wiedzę na temat tego, jak sobie poradzić, kiedy coś boli, czy uwiera – wyjaśnia Katri, instruktorka jogi z dwunastoletnim stażem, właścicielka studia jogi Yoganesa w Rotterdamie.
Kurs, który wybrałam, to nie były zwykłe zajęcia do jakich do tej pory przywykłam tylko przemyślany cykl, który ma swój początek i koniec, a każde spotkanie poświęcone jest innej kwestii. Prawidłowa postawa w „nowym wcieleniu” (oj teraz już wiem o co chodzi, bo brzuch coraz większy i coraz trudniej znaleźć wygodną pozycję;), mięśnie miednicy i świadomość wszystkich elementów tej okolicy, koncentracja na dziecku, wizualizacja, która pomaga się odciąć od problemów życia codziennego i totalnie zrelaksować ale przede wszystkim oddychanie, które w ostatnich tygodniach ciąży i już podczas samego porodu jest bardzo ważne.
– Jeśli nauczymy się świadomie oddychać, to jest to umiejętność na wagę złota – śmieje się Katri. – Przede wszystkim oddech brzuszny, który jest swego rodzaju masażem dla mięśni, ułatwi nam radzenie sobie z bolesnymi skurczami. Ale nie tylko, na zajęciach poznajemy różne metody oddychania, które przydadzą się na poszczególnych etapach. Nie zapominajmy też o bardzo ważnej kwestii: za pomocą oddechu możemy się odprężyć, rozluźnić całe ciało.
Metody oddychania rzeczywiście dużo mi dały. Kilka tygodni temu ćwiczyłam w domu pilates. Akurat przyleciała mama w odwiedziny. Siedziała na kanapie, czytała książkę, ja akurat wzmacniałam pośladki na macie i ćwiczyłam mięśnie miednicy. „No z takim oddechem to można rodzić” – słyszę raptem. Czy można, to się okaże, ale na pewno już teraz w 33. tygodniu ciąży, kiedy coraz ciężej złapać mi oddech, wspinając się po schodach, czy nawet na zwykłym spacerze, zatrzymuję się, relaksuję i wszystko wraca do normy.
Właśnie, magiczne słowo: „relaksuję się”. Od dawna wiedziałam o tym, że nie umiem się relaksować. Wiecznie planuję, działam, ciągle się spieszę. Już po pierwszych zajęciach poczułam, jak bardzo brakuje mi tego spokoju, skupienia na tu i teraz. Postanowiłam nie poprzestawać na jednych zajęciach w tygodniu tylko dobrać coś więcej. Myślę, że to działa tak: kiedy jesteśmy gotowi, pojawiają się możliwości. Miałam ogromne szczęście, że trafiłam do szkoły jogi, gdzie pracują ludzie, którzy doskonale wiedzą, co kobieta w ciąży może zrobić, a z czego zrezygnować. Słyszałam dużo historii, które nie napawały mnie optymizmem.
– To wyjątkowy czas, kiedy musimy na każdym kroku zadawać sobie pytanie: „Czy to jest mi do czegoś teraz potrzebne? Czy wiąże się z tym jakieś ryzyko?” I oczywiście wybierać tylko takie aktywności, które wniosą coś dobrego do życia mamy i dziecka – wyjaśnia Katri. Ja na tym etapie potrzebowałam przede wszystkim wyciszenia, relaksu, ale też przygotowania mojego ciała na ostatnie tygodnie ciąży i do samego porodu, dlatego wybrałam prenatal jogę, yin jogę (bardzo spokojna forma jogi, gdzie długo długo pozostajemy w wybranej pozycji, w której mamy się rozluźnić, przypomina medytację ale jest też doskonałą formą stretchingu) i pilates, ale tylko pod okiem wybranych nauczycieli, którzy modyfikują dla mnie niektóre ćwiczenia. Dzięki temu, muszę powiedzieć, że totalnie straciłam głowę dla tych aktywności, które do tej pory jakoś mnie nie urzekały.
– Wiele czynników ma wpływ na to, czy joga nam się spodoba czy nie: miejsce, nauczyciel, rodzaj zajęć, jakie wybierzemy. Przede wszystkim trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że są różne rodzaje jogi i musimy się zastanowić, który z nich będzie dla nas najbardziej odpowiedni – mówi Katri. – Trzeba sobie zadać pytanie: Czego potrzebuję w tym momencie? Jeśli np. na co dzień jest się bardzo aktywną osobą, wykonuje się pracę fizyczną, a w jodze szuka się wyciszenia, uspokojenia, wytchnienia, wybór powinien paść na bardziej pasywne zajęcia takie jak np. yin joga czy nawet medytacja. Z kolei, jeśli mamy siedzący tryb pracy, chcemy wzmocnić niektóre mięśnie, a te przykurczone rozciągnąć, powinniśmy wybrać nieco bardziej dynamiczną formę, taką jak vinyasa, ashtanga, power czy hatha joga – dodaje.
Szybko zauważyłam jak z pozoru niewinne siedzenie czy leżenie na macie dużo mi daje. Szczególnie teraz. Poza ćwiczeniami oddechowymi czy relaksacją, wreszcie znalazłam czas na to, żeby przemyśleć sobie różne sprawy, przygotować się do nowej roli, w której za chwilę się znajdę. Uspokoiłam się tak, jak nigdy dotąd. Przestałam się bać czegokolwiek i zrozumiałam, że takiego przygotowania mi brakowało.
– Zgadza się. Te zajęcia dla kobiet ciężarnych zostały przygotowane między innymi w taki sposób, żeby mieć czas dla siebie i dla dziecka, nawiązać z nim kontakt. Często skupiamy się na tym, żeby mieć a nie być: kupujemy łóżeczko, mnóstwo rzeczy, wszystko szykujemy z wyprzedzeniem, a nie poświęcamy czasu na to, by być gotową wewnątrz, myślimy tylko o tym, co na zewnątrz – wyjaśnia Katri, a ja czuję się jak oświecona. Właśnie tego stanu, nie umiałam opisać słowami: joga pomaga mi się przygotować wewnątrz. Nie mam łóżeczka, wózka, wanienki, przewijaka. Nie kupiłam jeszcze nic poza kilkoma ubrankami, które jakiś czas temu dorwałam na wyprzedaży. Nie przeczytałam żadnej książki o małych dzieciach, jedyne co, to wybrane fragmenty o ciąży i świetną pozycję przygotowującą do porodu „HypnoBirthing”. Nie poszliśmy na szkołę rodzenia, bo wiem, że wiedzę na temat tego jak przewijać dziecko, nabędę już na moim „egzemplarzu”. Za to to czuję się spokojna jak nigdy wcześniej, właśnie dzięki temu, że jeszcze lepiej poznałam swoje ciało niż na treningach biegowych, że nauczyłam się dystansować do rzeczywistości, która mnie otacza i nie dać irytować ludziom, którzy mają problem. Przecież to ich problem, nie mój. Czuję też dużo lepszą więź z moim partnerem, bo choć zawsze była świetna, to jakoś tak nie we wszystkim wreszcie umiałam się otworzyć i widzę jak on też fajnie dojrzewa każdego dnia.
A tak będzie na zajęciach “PO” 🙂