Co zrobić, żeby nam się chciało ćwiczyć? Jak czerpać z tego przyjemność? Jak przestawić swoje myślenie, by trening wszedł nam w krew, nie był czymś, do czego musimy siebie samych za każdym razem namawiać? Ja zrobiłam to tak!
„Wiesz co? Po tym krótkim wyjeździe z Wami, zachciało mi się ćwiczyć. Pójdę na zajęcia fitness, wrócę do jogi” – powiedziała dzisiaj moja koleżanka, kiedy się żegnałyśmy, a ja poczułam się tak, jakbym wygrała w totolotka, albo nie: jakbym dobiegła na metę wymagających zawodów ultra. Tym bardziej, że sport pojawiał się w naszych rozmowach gdzieś obok, mimochodem, jako coś, co po prostu jest stałym elementem naszego życia: mojego i jego. I faktycznie, przecież gdyby nie ten sport, to nie byłoby NAS. Bieganie wywróciło moje życie do góry nogami: mam mnóstwo nowych znajomych, odwiedziłam kupę fantastycznych miejsc, zmieniłam pracę, nawet miejsce zamieszkania. Po raz kolejny. Ale przede wszystkim sport sprawił, że lepiej się czuję w swoim ciele, mam więcej energii, częściej się uśmiecham. „Jakoś tak popatrzyłam na Was, posłuchałam i chce mi się” – dodała. Dlatego postanowiłam o tym jeszcze raz napisać, od nieco innej strony, bo czuję taką potrzebę. Wciąż dostaję od Was maile, w których pytacie ”Co robisz, żeby na co dzień zmotywować się do treningów? Co zrobić, żeby sprawiały przyjemność, żeby chciało się na nie iść i wrócić do domu z uśmiechem na twarzy?”. Cóż, moje doświadczenie pokazuje, że można spróbować zrobić to tak:
Lubię to!
Poszukaj sportu, którego uprawianie sprawia Ci przyjemność. Ale uwaga: taką prawdziwą, wielką, namacalną, a nie taką z gatunku „bo powiedzieli mi, że pływanie jest dobre na kręgosłup a jazda na rolkach pomoże wyrzeźbić kształtne pośladki”. Nie, to ma wyglądać tak: wracasz do domu styrany, spocony, ledwo wdrapujesz się po schodach, ale masz uśmiech na twarzy, bo czujesz, jak zeszło z Ciebie ciśnienie. Masz poczucie dobrze wykonanej roboty, rozsadza Cię pozytywna energia. Tak się czujesz? Cudownie! To znaczy, że to jest to, nawet jeśli w czasie samego treningu przeklinasz dzień, w którym kupiłeś buty do biegania czy karnet na basen. Kiedy wybierzesz sport, który lubisz, będziesz patrzeć na trening w kategoriach „chcę wyjść pobiegać” a nie „muszę”.
Bądź pozytywny!
Zamiast zastanawiać się nad tym, jak będzie ciężko, ile potu wylejesz na treningu, jak bardzo się zmęczysz, pomyśl o tym, jak świetnie poczujesz się tuż po! Jak fajny będziesz mieć tyłeczek czy klatę za kilka miesięcy, jak wielką satysfakcję poczujesz na mecie swojego pierwszego maratonu. Powiedzmy sobie szczerze: z każdym sportem wiążą się zarówno przyjemne jak i nieprzyjemne kwestie. Nawet, jeśli bardzo lubisz pływanie, bieganie, jazdę na rowerze czy crossfit, na pewno są elementy, których unikasz, albo dni, kiedy najzwyczajniej w świecie Ci się nie chce. Dlatego, zamiast myśleć o tych nieprzyjemnych czynnikach, skup się na pozytywach.
Wiem, wszyscy trąbią o tym na okrągło; wyznacz sobie cel! Koniecznie ambitny ale jednocześnie realny. I nie trąbią bez powodu, bo jasno wytyczony cel pomoże Ci w realizacji każdego zadania, nie tylko sportowego. To samo dotyczy pracy czy nawet życia osobistego. Mam jedną sugestię: niech to nie będzie: „chcę schudnąć 5 czy 10kg” tylko „chcę mieć lepszą kondycję”, „chcę być w formie podczas wyjazdu na narty”, ”robię to dla zdrowia”, „trening wypływa na mnie relaksująco”. Dlaczego? Powód jest bardzo prosty: odchudzanie kojarzy się negatywnie. Walczymy z czymś, co jest dla nas niedoskonałością i choć wiemy, że celem jest piękne ciało czyli coś pozytywnego, to dążenie do niego często kojarzy nam się z męczarnią i pasmem wyrzeczeń. Tym sposobem wywołujesz u siebie reakcję: „muszę iść na trening” a nie „chcę”. I nie twierdzę, że utrata kilku kilogramów nie jest dobrą motywacją, tylko lepiej spojrzeć na to tak: niech to będzie dodatkowy powodem do radości, a nie cel sam w sobie, czyli trenuję, bo chcę przebiec maraton, a przy okazji chudnę. Cóż za piękny prezent 😉 Albo ćwiczę, bo chcę mieć więcej energii i pozbyć się bólu kręgosłupa, a przy okazji będę fajnie wyglądać na plaży!
Zazwyczaj działamy w ten sposób: najpierw nic nam się nie chce, kompletnie nie możemy się zebrać, a jak już się zbierzemy w sobie i zaczniemy trenować, to chcemy od razu przepłynąć 2km, wystartować w Biegu Rzeźnika i ćwiczyć 7 razy w tygodniu. Spokojnie! Na wszystko przyjdzie czas. Lepiej dawkować sobie szczęście. Zacząć od 3-4 treningów w tygodniu, skupić się na krótszych dystansach i w zdrowy sposób przygotowywać ciało do coraz to większych wyzwań. Wiem, to nie jest łatwe, apetyt rośnie w miarę jedzenia i sama nieraz wplątałam się w sytuację, kiedy chciałam za dużo za szybko. Ryzykujesz wiele: kontuzja, przemęczenie wręcz wypalenie, które może zniechęcić do dalszej pracy, a przecież chcesz trenować regularnie. Przez długie, długie lata!