Mówi się, że jesteś zwycięzcą, kiedy mimo przeciwności losu dobiegniesz na metę. W innych okolicznościach, jesteś bohaterem, kiedy rozsądek sprawi, że zejdziesz z trasy. Na Grenlandii jesteś kimś, kiedy w zimowy, wietrzny dzień zdecydujesz się na start. Tak, to już jest coś.
Broń Boże, nie robię z nas bohaterów. Są dużo trudniejsze biegi, bardziej wymagające trasy, dłuższe dystanse. Jedyne, co chciałabym przekazać, to to, że choć sami już trochę biegamy i dość twardo stąpamy po ziemi, nie spodziewaliśmy się, że tak ciężko będzie nam się zebrać. Można powiedzieć: „Też mi coś, przecież w Polsce zimy są srogie”. Jasne, różnica polega na tym, że temperatura nie zmienia się w ciągu doby z +14 stopniu na -21 (bywały i takie dni, gdy w Kangerlussuaq termometr pokazywał -28, a mój ambitny mężczyzna akurat wtedy strzelił sobie 24km, bo myślał, że do jeziora jest 5, a nie 12km;). Do tego doszła różnica czasu: niby nie dużo, cztery godziny, ale o 18:00 już chciało nam się spać. Jedzenie smaczne, ale ciężkie i zupełnie inne od tego, do którego przywykliśmy na co dzień. Nie jesteśmy wegetarianami, ale mięso jemy dosłownie raz na kilka miesięcy, a na Grenlandii króluje baranina, burgery z piżmowołu i renifera. Niby jest też sporo ryb i owoców morza, ale przygotowane w taki sposób, który czujesz później pól nocy. Brakowało nam świeżych warzyw i owoców. Do tego w Inuk Hostel w Nuuk, gdzie się zatrzymaliśmy na dłużej, było tak przytulnie i ciepło, że wyjście z domu, nawet na dłuższy spacer stawało się jeszcze trudniejszym wyzwaniem.
Wiatr przez całą dobę dudnił o szyby domku i przypominał nam o tym, że choć widok za oknem powalają, to pierwsze minuty nie będą już taką rozkoszą. To wszystko razem sprawiało, że bieganie nie było pierwszą myślą, która przychodziła do głowy tuż po przebudzeniu. Wręcz pierwszy raz w życiu miałam tak, że mi się po prostu nie chciało i to powiem szczerze: przez cały tydzień, który tam byliśmy. Na co dzień zdarzają się pojedyncze dni, kiedy nie mam ochoty na trening, ale kilka takich z rzędu? Po dwóch, trzech robię się nieznośna. A tutaj obydwoje zakładaliśmy na siebie kolejne warstwy legginsów, koszulek bluz bardziej z takiego biegowego obowiązku, a nie dla frajdy czy przyjemności. I dobrze! Przynajmniej pierwszy bieg w ramach akcji Fajna Życiówka okazał się czymś naprawdę nietypowym i nie lada wyzwaniem mimo krótkiego dystansu.
Plan był taki: dolatujemy na miejsce i dopiero tam ustalamy trasę biegu. Jeszcze w Polsce skontaktowaliśmy się z kilkoma osobami z Nuuk i umówiliśmy na spotkania. Udało się nakreślić kilka ciekawych wariantów, niestety po rekonesansie okazało się, że część z nich nie będzie dobrym pomysłem ze względu na duże opady śniegu. Znalazły się także miejsca bardzo atrakcyjne dla oka, ale oddalone od miasta, bez zasięgu, a przy tak niskich temperaturach to byłoby totalną głupotą. No i nie zapominajmy o najważniejszym członku naszego zespołu: małym Albatrosie. Trzeba było zaplanować wszystko tak, by było przede wszystkim bezpiecznie nawet dla kobiety w ciąży. Wszelkie śliskie czy strome fragmenty od razu wypadły z listy, z kolei wskazana była cywilizacja w zasięgu ręki. Dlatego ostatecznie stanęło na takim wariancie: nie robimy biegu w terenie tylko city trail, bo na Grenlandii nawet w mieście bieganie zimą jest wyzwaniem (przewyższenia, miejscami głęboki śnieg, skałki).
Ułożyliśmy trasę w taki sposób, by miała ok. 6-7 km i zawierała wszystkie najważniejsze elementy: widok na fjordy i góry, magiczne kolorowe domki rozsypane po całym mieście, wybrzeże. Wszystko pięknie tylko na start wybraliśmy sobie najgorszy dzień pod względem warunków pogodowych. Niby termometr pokazywał tylko -8 stopni, słoneczko kusiło, by wyjść na zewnątrz, to jednak wiatr o prędkości 52km/h przy tej temperaturze dał nam ostro w kość. – No, wybraliśmy najzimniejszy dzień. Odczuwalne temperatura – 28 stopni. Poinformowali nas na starcie Bo Kristensen i Tony Street, nasi nowi znajomi, którzy zaproponowali, że zrobią nam kilka zdjęć na trasie. Trzeba było być twardym i się nie wycofywać, już niczego nie zmieniać.
W takich warunkach, przy niewielkim dystansie, najtrudniejsze są pierwsze metry. Wybiegasz na zewnątrz i momentalnie czujesz jak drobne igiełki śniegu, które pędzą niczym szalone, bez cienia litości tną twoją twarz. Porywisty wiatr i suche powietrze sprawiają, że bardzo ciężko się oddycha. Możesz osłonić twarz buffem, ale to z kolei na dłuższą metę grozi odmrożeniami (ciepłe powietrze skrapla się i po chwili jesteś oszroniony). Nie jest nam zimno. Na cały wyjazd przyjęliśmy jedną strategię: ubieramy się warstwowo (o szczegółach napiszę jeszcze w tym tygodniu). Dzięki temu nie było nam ciężko, nic nie krępowało naszych ruchów, pot momentalnie był wchłaniany przez pierwszą warstwę i wypychany na zewnątrz. Przez cały bieg było sucho i komfortowo, ale ten wiatr i mróz… Aby biec, trzeba było odłączyć głowę od reszty ciała. Sunąć przed siebie i jakby nigdy nic podziwiać widoki. Na szczęście trasa to umożliwiała na całym dystansie. Otaczająca cię natura wywołuje dwa rodzaje emocji: z jednej strony czujesz się wolny jak ptak, masz wrażenie, że teraz, to możesz wszystko, z drugiej jednak, masz świadomość tego, jak niewiele znaczysz wobec takich żywiołów jak ocean, góry. Zaczynasz rozumieć, że niby niewinne wiatr czy mróz mogą cię zgładzić w dowolnym momencie.
Po kilku kilometrach w zasięgu wzroku pojawia szmaragdowy ocean. Tutaj wiatr wieje jeszcze mocniej, ale można odetchnąć: wiem, że to koniec trasy, że tam czeka na nas meta, Bo i Tony z aparatem, ale przede wszystkim: z samochodem;). Można uwolnić ostatnie pokłady energii i dać z siebie wszystko.
Kiedy na Grenlandię?
Tak, to była piękna Fajna Życiówka! Idealna na sam początek: zupełnie inna od tego, czego do tej pory w życiu doświadczyłam, niby krótka, a jednak bardzo wymagająca. Z pewnością jej nie poprawię. Dlaczego? Bo Grenlandia zimą to miejsce, które odwiedzasz raz w życiu. Choć trzeba przyznać, że warto, bo trudne warunki, śnieżna aura i zorze, które wręcz rozpieszczały nas podczas pobytu w Nuuk i Kangerlussuaq to niezapomniana przygoda. O, tak np. wyglądał nasz domek wieczorami. Trudno sobie wyobrazić lepszą nagrodę za naszą pierwszą Fajną Życiówkę!
Dobrze jest zajrzeć tam na dłużej, odwiedzić kilka miast, poznać ludzi, ale jeśli wracać, to latem, a konkretniej w czerwcu. Wówczas dni są baaaaaaaaardzo długie (ok. 20 godzin), temperatury przyjemne (średnio 10 stopni, ale zdarzają się dni i +15 i +20), a z kolei nie ma gigantycznej ilości komarów i małych muszek, które skutecznie potrafią zatruć życie w lipcu i sierpniu.
Jak dolecieć?
Właściwie jedyne linie lotnicze, które mają w swojej ofercie loty na Grenlandię, to Air Greenland. Samoloty latają z Kopenhagi do Kangerlussuaq (niewielka miejscowość tuż przy kole podbiegunowym), a stamtąd lecimy już do dowolnej miejscowości mniejszym samolotem. Niestety przesiadka jest konieczna ponieważ tylko w Kangerlussuaq jest wystarczająco duże lotnisko, by mogły na nim lądować samoloty z Kopenhagi. Jednak kilka razy w tygodniu można dolecieć bezpośrednio do Nuuk z Reykjaviku. Bilety można znaleźć np. na esky.pl lub bezpośrednio na airgreenland.com. Moim zdaniem warto polecieć do Nuuk (dużo więcej możliwości) i stamtąd planować dalsze działania, np. rejs statkiem i wizyty w kolejnych miejscowościach.
Na Grenlandii obowiązuje korona duńska (DKK) ja jednak będę podawać ceny w EUR, by łatwiej wszystko przeliczać. Najtańsze połączenie z Kopenhagi do Nuuk to koszt ok. 600 EUR za osobę w dwie strony. Do Kopenhagi możemy dolecieć, dojechać pociągiem lub autobusem.
Gdzie spać?
Oczywiście wszystko zależy od tego, w którym mieście/miejscowości się zatrzymamy. Na Grenlandii ogólnie jest drogo więc nie dajmy się przerazić cenom. Najlepiej wybierać hostele oraz skorzystać z serwisu airbnb.com. Średnio za dobę w Nuuk zapłacimy ok. 80-130 EUR za pokój dla dwóch osób.
Jedzenie, Internet, komunikacja
Za główne danie na mieście zapłacimy od 15 do 25 EUR. W większości opcji hostelowych oraz pokoi z airbnb.com jest dostęp do kuchni. Można zrobić zakupy i część posiłków przygotowywać samemu.
Jeśli chodzi o Internet – to ciężki temat. W kawiarniach czy restauracjach musimy za niego dodatkowo zapłacić, w niewielu opcjach noclegowych jest wifi, czasem trzeba za nie dodatkowo zapłacić. My szukaliśmy takiego noclegu, by wifi było więc jeśli nam na tym zależy, warto się upewnić jeszcze przed wyjazdem. Można dodatkowo kupić sobie kartę SIM na miejscu.
W Nuuk istnieje komunikacja miejska: autobusy. W nagłych sytuacjach (np. kurs z lub na lotnisko) można tez korzystać z taksówek. Generalnie wszędzie można się dostać na piechotę, nie są to wielkie odległości, szczególnie dla biegaczy.
Jeśli chcielibyście się czegoś jeszcze dowiedzieć na temat naszej Fajnej Życiówki na Grenlandii, piszcie.
Przypominam, że w ramach naszego biegu pomagamy Zosi, która czeka na operację serca. Podobał ci się tekst? Czujesz się zainspirowany do działania? Pomóż proszę Zosi wpłacając symboliczną kwotę do skarbonki, którą założyliśmy na serwisie: siepomaga.pl, Tutaj link do zbiórki: https://www.siepomaga.pl/r/zyciowkazosi
Dziękuję!
Partnerem naszej wyprawy na Grenlandię jest marka Compeed®. Fajną Życiówkę patronatem medialnym objął magazyn National Geographic Traveler.