W Walentynki postanowiłam opowiedzieć Wam o tym, co dla mnie było ważne jeśli chodzi o wybór partnera – tak, długo i uparcie czekałam, wybrzydzałam, więc teraz trzeba się jakoś z tego wytłumaczyć;). Panie i Panowie, przedpremierowo króciutki fragment książki “Zakochaj się w bieganiu!”. Z okazji dzisiejszego święta wybrałam luźny, przyjemny, prywatny. Nie będzie o treningu, doborze butów czy diecie biegacza. Będzie o miłości. Zapraszam!
Mam starszą o kilka lat koleżankę, z którą uwielbiam rozmawiać. Spotykamy się czasem na wspólnych śniadaniach albo raczymy winem wieczorową porą. To bardzo mądra i doświadczona kobieta. Jedna z naszych rozmów na dobre zapadła mi w pamięć i do dziś uważam, że to doskonała metoda na to, by odpowiedzieć sobie na pytanie: „Czy to jest ten facet? Czy to jest ta kobieta?”. Kaśka, bo tak ma na imię owa koleżanka, powiedziała mi kiedyś tak:
Moim zdaniem, żeby związek przetrwał długie lata, muszą być spełnione trzy warunki:
- Musisz lubić tego faceta. Wiesz, tak jak kolegę. Spójrz na niego tak, jakby nie łączyło was nic poza zwykłą znajomością. Lubiłabyś go? Szanowała? Chciała z nim spędzać czas? Byłby dla ciebie ciekawy, zabawny? Nie nudziłby cię?
- Trzeba mieć wspólną pasję. Nieważne, co to będzie: sport, zbieranie znaczków, pieczenie ciast, podróżowanie czy chodzenie do teatru. Musicie mieć coś, co lubicie razem robić, bo kiedy mija zauroczenie i przychodzi codzienność, dobrze jest mieć o czym rozmawiać.
- No i oczywiście seks. Musi być dobry.
Jak się domyślasz, nie będę dziś prawić o tym, jak bardzo lubię swojego faceta jako człowieka, jakiego mam w nim przyjaciela na dobre i złe, nie będę pisać o naszym życiu seksualnym (a szkoda, co? ;-)). Dziś chciałam powiedzieć co nieco o wspólnej pasji, bo choć wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy, to bardzo fajna rzecz!
Pamiętam, jak kilka lat temu uparcie twierdziłam, że nie chcę faceta, który biega. Zaznaczałam wyraźnie, że musi uprawiać jakiś sport i mieć w życiu pasję, bo tylko wtedy zrozumie, dlaczego wstaję w sobotę o 7.00 rano i lecę na trening, ale nie bieganie. […] W głowie od razu malował mi się taki obraz: w domu bajzel, wszędzie porozrzucane brudne skarpetki, zabłocone buty, szorty, wałki do rolowania, mata do rozciągania. Przy stole rozmowy toczą się wyłącznie na temat tego, czy podbiegi w mieście lepiej robić na schodach, czy może na asfalcie z niewielkim kątem nachylenia. Każda wolna chwila wykorzystywana byłaby na to, by zaplanować kolejne starty, a każdy urlop to wyjazd na zawody. Nie chciałam tego, wydawało mi się, że dużo ciekawiej będzie żyć z kimś, kto ma coś swojego. Uczyć się od siebie, dać się wprowadzać w tajemniczy świat. I takie rozwiązanie ma sens! W domu czeka na Ciebie ktoś, kto nie biega, ale najzwyczajniej w świecie rozumie to, że po pracy chcesz wskoczyć w sportowe ciuchy i zrobić swoje. Nie odbiera tego personalnie, nie dorabia sobie teorii, że Ci nie zależy, że nie chcesz wspólnie spędzać czasu, że buty biegowe są ważniejsze od niego.
Jednak bieganie w moim życiu to coś znacznie więcej niż kilka treningów w tygodniu. Zaczęło się niewinnie, jak u każdego, ale nie przesadzę, jeśli powiem, że teraz całe moje życie kręci się wokół tego sportu. Większość znajomych to biegacze, w pracy piszę o bieganiu, planuję różne wydarzenia i działania związane właśnie z bieganiem. Na co dzień spotykam się i rozmawiam z ciekawymi ludźmi na tematy, które krążą wokół… zgadnij czego? Kiedy wyjechałam na swój pierwszy obóz biegowy do Szwajcarii bez faceta, z którym wtedy się spotykałam, dotarło do mnie, że może fakt, iż on też ma swoją pasję i daje mi przestrzeń dla mojej, nie wystarczy. Pomyślałam, że fajnie byłoby pobiegać w tak pięknych okolicznościach przyrody z kimś bliskim. Wieczorem usiąść przy lampce wina i podzielić się wrażeniami z malowniczej trasy. A jednak! A tak się bałam tych rozmów biegowych przy kolacji…
Kiedy poznałam mojego narzeczonego i dzieliłam się z najbliższymi znajomymi newsem: „Chyba się zakochałam!”, pierwsze pytanie nie brzmiało: „Ile ma lat?” albo „Co robi?”, tylko „Biega?”. Wtedy zrozumiałam, że inaczej już by się po prostu nie dało.
Każda para ma swoją historię, którą prędzej czy później będzie musiała opowiedzieć. „Jak się poznaliście?” — to pytanie, które w pewnym momencie po prostu musi paść. Jeden ma to szczęście, że wraz z tym magicznym hasłem otwiera się przed nim możliwość zabawienia słuchaczy barwną historią, a inny odpowie krótko: „Na imprezie u koleżanki” albo „Na serwisie randkowym”. I żadna z tych opcji nie jest lepsza czy gorsza. Wszędzie możemy poznać kogoś, z kim chcemy spędzić resztę życia. Jedyna różnica polega na tym, czy masz w zanadrzu atrakcyjną opowieść, którą możesz zabawić innych. Znalazłam się w gronie tych szczęściarzy. To co, chcesz posłuchać? Będę się streszczać ;).
To był zły dzień, bardzo zły. Kolejny miesiąc pracowałam na bardzo wysokich obrotach. Nie było czasu na sen, porządne jedzenie, do tego co kilka dni musiałam przepakowywać walizkę i gdzieś się przemieszczać. Znasz ten stan, kiedy już nawet nie cieszy Cię żaden lot do Paryża, Aten czy Londynu, bo jedyne, czego chcesz, to kilka dni we własnym domu? Tak się mniej więcej czułam. Wieczorem poszłam pobiegać, żeby oczyścić głowę i wprowadzić się w lepszy nastrój. Pomogło. Tradycyjnie zrobiłam zdjęcie i wrzuciłam je na fanpage’a, żeby zmotywować moich czytelników do ruszenia czterech liter. W tle Wisła i oświetlona neonami Warszawa. Rano dostałam wiadomość: „Czyżby na zdjęciu był Most Erasmusa? Jesteś może w Rotterdamie?” — przeczytałam. Pierwsza myśl: „Co za słaby podryw! Przecież każdy wie, że mieszkam w Warszawie!”. Na moim profilu aż roiło się od zdjęć, na których widoczne były Łazienki, Pałac Kultury, Plac Zbawiciela i inne takie.
„Nie, to Most Świętokrzyski w Warszawie” — odpisałam niezbyt zachęcająco.
„O, wybacz, podobny do Erasmusa, więc myślałem, że może jesteśmy w tym samym mieście” — odpowiedział i załączył zdjęcie z Rotterdamu.
„Rzeczywiście, podobny” — przytaknęłam i wskoczyłam pod prysznic. Tak, trzeba przyznać, że tego dnia nie brzmiałam zachęcająco. Więcej nie napisał, a ja zapomniałam o sprawie.
Kilka miesięcy później podszedł do mnie podczas zawodów w górach i zapytał, czy możemy sobie zrobić zdjęcie. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem: facet właśnie wbiegł na metę jako jeden z pierwszych zawodników i po 70 kilometrach prosi jakąś blondynę, która na co dzień motywuje początkujących biegaczy do tego, by trenowali regularnie, o zdjęcie?
„To chyba ja powinnam sobie zrobić zdjęcie z tobą?” — zażartowałam. Rozmawialiśmy jakieś 20 minut, może więcej. Nie poszedł zjeść, nie położył się na trawie, żeby nabrać sił, tylko stał tam przede mną i zabawiał mnie różnymi historiami. Dziś mówi, że nic nie pamięta z tej rozmowy. Był zmęczony, spragniony, głodny. Ja też nie. Pamiętam tylko, że stałam tam, słuchałam i nie chciałam, żeby sobie poszedł. Minęło wiele miesięcy, zanim spotkaliśmy się kolejny raz. Ja zdążyłam w tym czasie palnąć wiele zniechęcających głupot z gatunku „Rzeczywiście, podobny”. Ale nie zniechęcił się. Mieszkał we wspomnianym Rotterdamie, ja w Warszawie, więc lekko nie było. Pewnego dnia zadzwonił i powiedział: „Nie odłożę słuchawki, dopóki nie wpłacisz pieniędzy na obóz biegowy”, więc wpłaciłam. Dwa tygodnie później, kiedy wyrwaliśmy się we dwoje na wycieczkę biegową w góry, dopadła nas wyjątkowo niekorzystna aura. Biegłam za nim w totalnej mgle, przemoknięta do suchej nitki. Widziałam tylko jego plecy, które powoli znikały w mlecznych chmurach. I wtedy po raz pierwszy do mnie dotarło, że to jest ON. To jest ten facet, z którym chciałabym przejść — tfu! — przebiec przez życie. Dwa tygodnie później poprosił mnie, bym rzuciła pracę, którą właśnie zmieniłam, założyła własną firmę i przeniosła się do Rotterdamu, a cztery miesiące później postanowiliśmy, że chcemy mieć dziecko. Od dawna marzyłam o tym, by otworzyć własną działalność i móc być wiecznie w drodze. Odważyłam się, zaryzykowałam i dziś pracuję, gapiąc się przez okno na nasz słynny Most Erasmusa, i mam piękną có- reczkę, którą lada dzień włożymy w biegowy wózek i znów będziemy mogli razem wychodzić na trening.
No dobra, wszystko pięknie, kiedy jesteś singlem i możesz sobie pozwolić na to, by swojego partnera poznać na treningu, zawodach czy obozie biegowym. Ale co, jeśli zakochałaś się w bieganiu dopiero wtedy, kiedy już masz rodzinę? Zawsze można spróbować zarazić partnera swoją pasją. Po co? Jest wiele powodów, dla których warto biegać razem, ale o tym już przeczytasz w mojej książce 🙂
Zdjęcia: Iwona Montel.