Wyjaśnijmy to sobie na samym wstępie: nie jesteśmy globtroterami, którzy objechali i oblecieli już pół świata z małym dzieckiem. Nie zabraliśmy też Nelki w tropiki ani na Grenlandię. A nie, przepraszam, zabraliśmy, ale kiedy jeszcze była w brzuchu;). Podróżujemy komfortowo, bo są to zwykle krótkie loty (kilka godzin) albo dłuższe wyprawy wygodnym samochodem z kilkoma przystankami na cycka, czyli tak naprawdę robimy to, co każdy, tyle tylko, że zaczęliśmy bardzo wcześnie i robimy to dość często: swoje pierwsze 1000km Nelka zaliczyła, gdy miała 6 tygodni, a jako siedmiomiesięczny niemowlak ma na swoim koncie 7 lotów i kilka wypraw samochodem. Z tego względu postanowiliśmy podzielić się z wami kilkoma patentami na nasze podróżowanie z niemowlakiem, bo skoro coś zadziałało u nas, to może i u was się sprawdzi.
Nelka ma w tej chwili 7. miesięcy. Ze względu na nasz tryb pracy, dość szybko musiała się przyzwyczaić do życia na walizkach. Ma na swoim koncie szybkie strzały typu lot do Polski na weekend na zawody i nieco dłuższe takie jak pierwsze wakacje na Majorce. Zdążyła już “nabić” sobie kilometry w pociągach, samochodach i samolotach. Nie ma się co czarować: podróżowanie z niemowlakiem nie już tak beztroskie jak we dwoje, kiedy człowiek wyciąga nogi, popija kawkę albo winko, plotkuje albo czyta książki. Ale źle też nie jest. Wszystko do przeżycia. My postawiliśmy na metodę prób i błędów i po prostu intuicyjnie sprawdzamy co działa, a co nie. Oto kilka naszych patentów. Może u ciebie też się sprawdzą.
Minimalizm na wagę złota
Przyznaj, już na samą myśl o tym, ile dodatkowych rzeczy trzeba będzie spakować, odechciewa ci się podróżowania? Nam też, dlatego ograniczamy się do minimum. Co to oznacza w praktyce? Zabieramy ze sobą tylko to, co jest absolutnie niezbędne na czas podróży i kilka pierwszych godzin, a całą resztę kompletujemy na miejscu. Wszystkie takie sprawy jak pieluchy, mokre ściereczki itd. kupujemy na miejscu. Z Nelką kąpiemy się pod prysznicem lub w normalnej wannie, żeby nie komplikować sprawy z wanienkami, przewijamy ją wszędzie, gdzie się tylko da i nie używamy w tym celu przewijaka. W podróży robimy to najchętniej w samochodzie, w samolocie w toalecie. Jeśli mamy miejsca, które odwiedzamy częściej np. jedna i druga babcia, mamy tam wspomniany zapas pieluch, zabawki etc.
Warto być kreatywnym
Kombinujemy na żywo. Niby najbardziej lubię podróżować z Nelką samolotem, bo jest najszybciej, jednak z drugiej strony najgorzej, bo mam ograniczone pole do manewru. W takim pociągu jest więcej miejsca, można połazić, powyglądać przez okno. W samochodzie można się przesiadać, zmieniać towarzystwo “zabawiacza”, by pojawiła się nowa twarz z pokładami energii i chęci do zabawy, no i zawsze można się zatrzymać, a w takim samolocie to człowiek zamknięty jak w puszce. Dlatego mam już cały zestaw swoich rytuałów, dzięki czemu da się uniknąć nudy, która oczywiście prowadzi do marudzenia i w efekcie do płaczu. Oto kilka punktów:
1. Cycek świetna rzecz
“W samolocie po prostu daj małej cycka” – usłyszałam od starszych koleżanek, kiedy czekał mnie pierwszy lot z kilkutygodniową Nelą. Brzmi banalnie, ale działa. Oczywiście im dziecko starsze, tym trudniej, tzn. w tej chwili jest to rozwiązanie tylko na moment, ale w tej chwili to zawsze jakieś 10 minut lotu mniej. Staram się tak wpasować z karmieniem, że
by zaproponować Nelsonowi cycka zaraz po tym, jak się rozsiądziemy w samolocie, dzięki temu nie zwraca specjalnej uwagi na zamieszanie wokół ani na sam start. Podobno to całkiem dobre rozwiązanie również na lądowanie, bo różnica ciśnień dzięki przełykaniu nie jest odczuwalna, ale ja osobiście nie stosuję. Cycek i mnie jest tylko na dobry początek. Zwykle bookuję sobie miejsce przy oknie, żeby nie świecić cyckami pasażerom wokół. Staram się też zawsze latać z kimś, więc wtedy tym bardziej jestem odseparowana od reszty, ale dzisiaj są takie fajne ciuszki i bielizna do karmienia, że nie ma co się tym przejmować.
2. Wizyta w toalecie to przygoda
Kolejny krok to wizyta w toalecie. I nieważne, że nie ma potrzeby. Nieważne, że pieluszka jest sucha. Taka wyprawa do toalety do przynajmniej kilkanaście minut z głowy, bo przecież trzeba wstać, przecisnąć się przez kilka osób. Przy okazji Nelka uśmiechnie się do łysego pana i pobawi chwilę z siwiejącą panią, która nie może oderwać oczu od “słodkiego maluszka” i “radosnego dzidziusia” (ta, jasne!;). Potem zaczyna się prawdziwa zabawa: zmiana płaszczyzny, zabawy z nową pieluszką, miny mamy nad przewijakiem, śpiewy, pierdzenie w brzuszek. Jak już się znudzi leżenie, zakładamy naszki i wracamy do pionu. Czas na rozrywkę przy lustrze! Tutaj znowu matka rusza z repertuarem min, czasem dochodzą nawet do tego śpiewy. Najbardziej lubię ten moment, kiedy po śmiechach, moim zawodzeniu i pierdzeniu w brzuszek otwieram drzwi a tam kolejka pasażerów przebierających nogami. Ups! Przepraszam, zabawiałam “dzidzisia”, by pozostał radosny i nie psuł wam lotu 😉 Wybaczcie!
3. Tańce i śpiewy
Tańce i śpiewy wcale nie kończą się w toalecie. Wracamy do taty – warto tutaj dodać, że tata uwielbia te nasze eskapady do toalety, bo może chwilę odsapnąć, dlatego nawet w czasie dwugodzinnego lotu słyszę przynajmniej dwa razy: “Nie chcecie zmienić pieluszki?”. Także jak już do tego taty wrócimy, dalej sobie śpiewamy, tańczymy, tyle tylko, że staramy się być ciszej, żeby nie irytować pozostałych pasażerów, bo sama jeszcze nie tak dawno temu byłam beztroską kobietą podróżującą z ciekawą książką.
4. Kolana mamy, taty czy może pana obok?
Już to mówiłam, ale powtórzę raz jeszcze: urozmaicenie przede wszystkim! Dlatego, w sytuacji, gdy już wrócimy z wizyty w toalecie czy zabawy z siwiejącą panią i łysym panem, przesiadamy się na miejscu. Nelka raz jest u mnie na kolanach, raz u ojca. Raz siedzi, raz leży, za chwilę pełza z moich kolan na ojca. Dzięki temu, każde z nas może sekundę odsapnąć, a mała ma urozmaicenie. Jeśli miałabym dać tylko jedną radę na początek podróżowania, szczególnie z kilkutygodniowym dzieckiem, to podróżowanie w towarzystwie. Zawsze o niebo łatwiej, gdy ktoś może nam coś potrzymać, podać, wziąć dziecko, gdy my chcemy skoczyć do toalety i bynajmniej nie po to, by porobić miny przy lustrze.
Zabawki, które zmieścisz do każdej torebki
I ostatnie, ale nie najmniej ważne: zabawki. Na pewno każda pociecha ma swoje ulubione. Niestety niektóre z nich są duże i sprawdzają się tylko w domu. Dlatego my od razu “zaprzyjaźniliśmy” Nelkę z takimi, które można włożyć praktycznie do każdej torebki. Jej ulubieniec to składany jamnik z serii Playskool, z którym zabawy w samolocie wyglądają tak:
Generalnie seria Playskool bardzo sprawdza się w podróży i to już od najmłodszych lat (jest duży wybór dla dzieci w różnym wieku). Są bardzo kolorowe, mają wiele funkcji, które wspierają rozwój dziecka, ale co dla nas najważniejsze – są kompaktowe i możemy je wszędzie ze sobą zabierać!
I na koniec powiem tak: przede wszystkim warto wrzucić na luz. Nie napinać się, wyluzować, nie przejmować za mocno ludźmi wokół tylko spontanicznie reagować na to, co się dzieje. Przecież wiesz jak jest z dzieckiem: i tak nie da się wszystkiego przewidzieć 🙂 Podróżuj i nie bój się, to fajna przygoda dla całej rodziny. Może nie najłatwiejsza ale bardzo ciekawa.