Kiedyś, żeby umówić się na randkę, trzeba było się trochę nagimnastykować: pójść do Jurka na prywatkę, zaczepić kogoś w kawiarni, zagadać w kolejce. Przede wszystkim – trzeba było wyjść z domu! Dzisiaj siadamy przed laptopem, a jeszcze chętniej załatwiamy sprawę na telefonie, kiedy jedziemy windą, stoimy w korku albo czekamy na naszą kolej u dentysty. Bo po co marnować czas na ubieranie się, wychodzenie, zagadywanie, kiedy w sieci możemy sobie zrobić wstępną selekcję i wyłuskać tylko tych kandydatów, którzy spełniają nasze kryteria? Dzisiejszy wpis jest o tym, jak internet wpływa na nasze życie randkowe i pościelowe.
Rozmawiam z Arkadiuszem Bilejczykiem, seksuologiem, psychoterapeutą z poradni Gabinet Psychoterapii.
Najpierw były portale randkowe, gdzie najważniejszą rolę i tak odgrywały zdjęcia i szczegóły takie jak: wzrost, wiek, miejsce zamieszkania, hobby. Z góry wpisywaliśmy, co nas interesuje, a co nie i na dzień dobry odsiewaliśmy całą rzeszę ludzi, których uznawaliśmy za nieatrakcyjnych dla nas. „Bo nie uprawia sportu, bo mieszka za daleko, bo słucha innego gatunku muzyki i kibicuje drużynie, której nie lubię”. Dzisiaj jest Tinder, który jeszcze mocniej skrócił tę drogę: patrzysz na zdjęcie, czytasz dosłownie kilka słów i przesuwasz palcem w lewo lub w prawo. Dawniej tego nie było. Poznawało się świetnego faceta, spędzało genialny czas, a o tym, że jest o dwa lata młodszy i mieszka w innym mieście, dowiadywało się kilka godzin później. Ale wtedy to już nie miało znaczenia. Już i tak zaiskrzyło.
Arkadiusz Bilejczyk, seksuolog: Najważniejsze było czucie i to było dobre. Nie należy się tego wstydzić. Dziś działa to trochę inaczej: mamy w głowie pewien pomysł na to, jaki ma być ten idealny mężczyzna czy idealna kobieta. Rysujemy sobie profil i szukamy kogoś, kto spełni te kryteria, a to niedobra droga. Na pewno każdy zna to uczucie, kiedy od dawna sobie coś zakładamy, planujemy na poziomie rozumu „Żebym był szczęśliwy muszę mieć to, to i to. Mieszkać tu i tam, pracować w takiej i takiej firmie, nauczyć takiego języka, zdać taki czy inny egzamin”. Jesteśmy pewni, że jeśli uda nam się zrealizować, któreś z tych założeń, to to przyniesie nam satysfakcje. Robimy to i raptem pojawia się element zaskoczenia: wcale nas to nie cieszy. Okazuje się, że to, co nam się wydawało dobre dla nas, wcale nas nie cieszy i trzeba obrać inny tor. Ta praca jednak wcale nie jest dla nas, a w dużym bloku, wcale dobrze nam się nie mieszka. Ze związkami jest bardzo podobnie. Naoglądamy się filmów, naczytamy książek i w naszej głowie powstaje pewien obraz tego, jak ma wyglądać nasze życie: zawodowe i osobiste. Wizualizujemy sobie partnera, z którym będzie nam dobrze. Najpierw długo go szukamy, a kiedy wreszcie uda nam się go wyłuskać, okazuje się, że to wcale nie o to chodziło. Bo to, czy ktoś ma piwne oczy czy niebieskie nie decyduje o tym, czy chcemy z nim spędzić resztę życia.
Czyli przywiązujemy zbyt dużą wagę do takich detali jak wygląd, hobby, zawód, a za mało uwagi zwracamy na to, jak się przy kimś czujemy?
Tak. Kilkanaście lat temu, kiedy pojawiły się portale randkowe, myślałem, że to doskonały wymysł! Świetne narzędzie dla nieśmiałych, którzy mają problem z poznawaniem ludzi na ulicy, w kawiarni, czy gdziekolwiek. Ale od jakiegoś czasu już tak nie myślę. Widzę, że skuteczność takiego rozwiązania, to jakieś 2% tylko mówię tutaj o długoterminowej relacji na lata, nie o udanych przygodach. Dobierając sobie partnera na podstawie wyglądu czy opisu, możemy umówić się z kimś, z kim wcale byśmy się nie umówili, gdybyśmy poznali tę osobę na żywo na imprezie u kolegi, parapetówce, w kawiarni, na obozie czy w pracy. Bardzo możliwe, że wtedy wystarczyłyby nam 2-3 minuty rozmowy i od razu byśmy wiedzieli, że to zupełnie nie to. A tak umawiamy się na kawę czy drinka i przeżywamy rozczarowanie. Wiesz, wydaje Ci się, że to fajny facet: przystojny, robi ciekawe rzeczy, rozmowa w sieci nawet się klei, umawiasz się z nim i okazuje się, że nie da się z nim gadać, że nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Sytuacja powtarza się kilka razy i już Ci się nie chce więcej próbować.
A myślisz, że to spłyca relacje? Kolega ostatnio mi powiedział: „Już mi się nie chce. Ciągle jest to samo: gadanie, wino, co druga randka – seks. Raz lepszy, raz gorszy, potem boli głowa po nieprzespanej nocy ale i tak nic z tego nie wynika. Najpierw to było ciekawe, ale teraz robię sobie przerwę, bo już jestem zmęczony”. Mam wrażenie, że skoro tak łatwo jest dziś o tę randkę, o ten seks, to może z tego powodu nie wchodzimy w głębsze relacje z drugą osobą…
Myślę, że to nie do końca tylko ze względu na internet. Dzisiejsza kultura popularna wymusza na nas taki styl funkcjonowania. My wolimy działać powierzchownie i boimy się schodzić do głębi, bo tam, poza rozrywką i przyjemnością, czekają na nas smutek i frustracja. To normalna sprawa, nie możemy tego sobie tak po prostu wyłączyć, a dzisiejszy świat wymusza na nas taką postawę: mamy być szczęśliwi, zadowoleni, mieć mnóstwo energii, uprawiać sporty i czerpać z tego powodu dużo radości, a jak komuś to radości nie sprawia, to niech idzie na terapię albo do psychiatry po tabletki. Dzisiaj bardzo szybko oczekujemy efektów – w każdej sferze życia. Na co dzień piszesz o sporcie to wiesz, że każdy chce się zapisać na siłownię i już po 3 tygodniach widzieć efekty. To samo zbieganiem. Jeśli po tych 3 tygodniach, od kiedy wyszedłem na pierwszy trening, nie widzę efektów, jestem zdesperowany.
Tak, i jeszcze jedna ciekawa rzeczy: kiedy zaczynamy biegać, od razu zapisujemy się na maraton. Nie interesują nas biegi na 5km czy 10km. Kupujemy buty, idziemy na pierwszy trening biegowy – bo marszobiegi też nam się nie podobają, nie mamy na nie czasu – i od razu mamy w głowie maraton.
Dokładnie. Sam 2 lata temu zacząłem biegać i wziąłem się za to tak intensywnie, że po 2 miesiącach musiałem sobie zrobić przerwę, bo tak mnie bolało kolano.
W relacjach damsko-męskich działa podobny schemat?
Ten sam – chcemy od razu widzieć efekt w postaci idealnego partnera. Dlatego szukamy wszędzie, gdzie się da, umawiamy się na wiele randek, by wyłuskać tego najlepszego. Jeśli jednak kilka kolejnych spotkań kończy się niepowodzeniem, zniechęcamy się, bo chcemy mieć wszystko tu i teraz. Z czasem to staje się frustrujące, bo nawet, jeśli jest nam dobrze solo, to jednak tęsknimy za fajnym związkiem. Mamy takie pragnienie, żeby być we dwoje, zbudować coś z drugą osobą i za wszelką cenę do niego dążymy.
W myśl tego, co nam pokazuje dzisiejsza kultura, chcemy to mieć natychmiast: tu i teraz! Dzisiaj Tinder, jutro seks, za trzy dni wspólne mieszkanie, ślub i za pół roku dziecko najlepiej. To są nadmierne oczekiwania.
Ostatnio rozmawiałem z taką kobietą: dość młoda, atrakcyjna, spełniona zawodowo, stosunkowo wysoko wspięła się w korporacji, tkwi w niezbyt udanym związku. Poważnie rozważa rozstanie, ale waha się. Boi się tego, że żaden facet i tak nie będzie w stanie spełnić jej oczekiwań: że będzie musiała go utrzymywać, dbać o jego rozwój i tak dalej. Obawia się tego, że jeśli nie znajdzie sobie faceta na pewnym poziomie, to je atrakcyjność interpersonalna wśród koleżanek spadnie. Kiedy odkryła swój sposób myślenia na ten temat, przestraszyła się, ale tak naprawdę większość z nas gdzieś tam w głębi ma podobne obawy. To nie tylko my mamy oczekiwania wobec naszych partnerów, ulegamy też temu, co słyszmy dookoła. Otoczenie wywiera na nas jeszcze większą presję.
I jeszcze jedna ważna rzecz, o której zapominamy. Z tym Tinderem jest jeszcze tak, że nam się trochę pomyliło jego zastosowanie. Z tego co wiem, ten serwis powstał po to, żeby można było się szybko umówić na niezobowiązujący seks z kimś, kto nam się podoba i jest w okolicy, a my zaczynamy tam szukać miłości…
Jeśli podoba Ci się sposób, w jaki prowadzę bloga, możesz też zajrzeć do mojej książki “Zakochaj się bieganiu!”. Znajdziesz tam dużo praktycznych porad, smaczne i proste przepisy, ale przede wszystkim dużą dawkę motywacji. Czytałeś już książkę? Bardzo mi miło! Możesz oddać swój głos TUTAJ w konkursie na Biegową Książkę Roku! DZIĘKUJĘ!