Każdy ma czasem gorszy dzień. Każdy, bez względu na to, jak wielkie pokłady pozytywnej energii w sobie nosi, pewnego dnia może się obudzić i po prostu nie mieć siły ani chęci na nic. To zupełnie normalne, w końcu ile można przeć przed siebie, dawać i samemu nigdzie nie ładować baterii? „Aniu, czy Ty w ogóle masz takie dni, kiedy Ci się nie chce?” – taką wiadomość dostałam kilka dni temu. Oczywiście, że mam! „I co wtedy robisz? Jak sobie z tym radzisz?”. Już chciałam odpisać, że jest na to dużo sposobów: umów się z kolegą na trening, idź na zajęcia grupowe, ułóż sobie nową playlistę – jasne, wszystko działa, ale doraźnie. To są sposoby na chwilowego lenia. Ale wczoraj, kiedy usiadłam do odpisywania na tę wiadomość, uświadomiłam sobie coś innego: że wreszcie sama czuję się sobą, jak wracają mi siły, by dalej przenosić góry.
Zawsze dużo robiłam i ciężko było za mną nadążyć. Pomysł za pomysłem i wiem, że chcę, że muszę go zrealizować, że nie odpuszczę mimo tego, że już nie mam czasu, ani mocy przerobowych. Ja po prostu MUSZĘ to zrobić. Jest określony plan, który sama przygotowałam. Jestem zorganizowana, konsekwentnie realizuję punkt po punkcie, ale raptem pojawia się opcja, która brzmi rozsądniej, po prostu lepiej. Siadam, analizuję, jeśli to czuję, wywracam cały poprzedni plan do góry nogami, bo wiem, że tak będzie lepiej. I co więcej: lubię to. Wierzę, że trzeba żyć w zgodzie ze sobą samym i korzystać z okazji, jakie przynosi nam nowy dzień, czasem zmieniać plan. Nie trzymać się sztywno tego, co sobie ustaliliśmy, bo świat wokół nas się zmienia, zmieniamy się my, nasza wiedza w jakimś temacie, nasze potrzeby. Dlatego tak ciężko jest się ze mną przyjaźnić, tak ciężko jest ze mną żyć:) Roznosi mnie (np. teraz tańczę w fotelu w piżamie, jak piszę ten tekst, serio), kiedy mam czas na odpoczynek. Od razu w mojej głowie pojawiają się myśli: idź na trening, napisz tekst, ułóż pytania do wywiadu, przygotuj brief… jedno jest pewne: zawsze coś się znajdzie. Nie ma takiej opcji, że wszystko jest zrobione. Tylko czy to mądre i dobre, by mieć wyrzuty sumienia, gdy odpoczywasz? Nie! Dlatego wczoraj zostawiłam komputer w domu i postanowiłam spędzić dzień bez niego.
Ok, nie wylegiwałam się w łóżku do południa, wstałam o 6:30 i poszłam biegać, ale każdy odpoczywa inaczej. Ja zawsze wcześnie się budzę i lubię tak zacząć dzień. Spotkania, rozmowy, dobre jedzenie, godzina bezsensownego szwędania się po księgarni, kawki – wreszcie wyszłam z domu do ludzi, do moich znajomych, na których w tym roku nie miałam nawet dwóch godzin czasu – przepraszam! I co? I od razu odżyłam! Ba! Zaszaleje i dziś nawet pójdę do kina. I kończę, bo szkoda niedzieli na komputer, mam rację? Po co to wszystko napisałam? Właśnie po to: chcesz mieć motywację do biegania, trenowania, do życia? Nie zapominaj o sobie. Sprawiaj sobie drobne przyjemności: wypij dobrą kawę, zrób sobie zielone smoothie, idź do kina, teatru, poczytaj na parapecie. Zrób to, co lubisz, ciesz się małymi rzeczami, bo one dają szczęście i siłę do walki z każdym dniem i z każdym kilometrem na kolejnym treningu. To ja już siebie samą zmotywowałam, idę biegać!