Miewam takie momenty w nocy, że po karmieniu przez jakiś czas nie mogę zasnąć. Jak na złość to zwykle najbardziej produktywny moment w ciągu doby. Często zrywam się, podchodzę do biurka i zapisuję te wszystkie “złote myśli”, które akurat wpadły mi do głowy. Muszę to zrobić, bo inaczej zapomnę. Wschód słońca ma w sobie magiczną moc, która sprawia, że ulatują. Dziś nie wstałam tylko leżałam i patrzyłam to na Nelkę po mojej lewicy, to na Rudzika po prawicy i rozkoszowałam się tym słodkim obrazem. Jak dobrze, że w zeszłym roku uwierzyłam mu, kiedy powiedział: “Nie martw się, będziemy dalej biegać, podróżować i cieszyć się życiem”. Choć nie jest łatwo, oj nie jest!
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nic się nie zmieniło. “Czemu nikt mnie nie uprzedził, że dziecko równa się kilka lat wyciętych z życiorysu?” – zapytał wykończony Rudzik, który usiłował zjeść ze mną pyszny lunch podczas urlopu, ale trzeba było się wymieniać i raz jedno z nas pałaszowało ciepłą paellę z owocami morza, raz drugie.
Bo Nelka owszem usiedzi ale może jakieś 3-4 minuty. Potem trzeba chodzić. Ostrzegali nas, owszem, ale my wychodziliśmy z założenia, że jesteśmy inni. “Skończą się regularne treningi”, “Na jakiś czas zapomnijcie o podróżowaniu”, “Nie będziesz miała głowy do bloga”, “Wieczory przy winku? Cieszcie się póki możecie sobie na to pozwolić”, “Naczytajcie się, póki jesteś w ciąży” – straszyli. No i instynkt mnie nie zawiódł: straszyli, bo wcale nie jest aż tak źle. Nie byłam głupia czy naiwna, kiedy myślałam, że jakoś to wszystko sobie poukładamy, bo dla nas trening, blog czy książka to sprawy ważne. Nadal wierzę i będę się przy tym upierać, że jeśli chcesz, to tak to sobie zorganizujesz, że znajdziesz czas na bieganie czy napisanie kilku słów. Owszem, cena jest dużo wyższa niż wcześniej: trzeba będzie z czegoś zrezygnować, ale to wszystko kwestia priorytetów.
Treningi: na treningi chodzimy, paradoksalnie nawet z jeszcze większym zaangażowaniem niż przed tym, nim pojawiła się na świecie nasza córka. Jak to możliwe? Konrad ostatnio wypalił: “Wiesz, bo nawet jak nie mam siły w połowie trasy, to myślę sobie: no ale jak wcześniej wrócę do domu, to będę musiał zająć się małą, a wieczorem już jest marudna i jakoś tak wracają te siły do pokonania kolejnych kilometrów”. Odetchnęłam, że nie jestem wyrodną matką, bo myślę dokładnie to samo, kiedy w mojej głowie pojawiają się myśli: “Iść dzisiaj na trening czy odpuścić?”. Patrzę na tę moją ukochaną hubę i choć szaleję na jej punkcie to wiem, że taka godzinka tylko dla mnie będzie na wagę złota. Wbijam się zatem w buty biegowe i idę.
Podróżowanie: Nelka ma na swoim koncie już 3 wypady samolotem dwa do Warszawy, jeden na Majorkę, jedną długą podróż samochodem do Polski, kiedy miała 6 tygodni. Mam już sposoby na lot: generalnie cały czas staram się zmieniać jej otoczenie, pozycję, na przewijak chodzę 3 razy w czasie lotu. Zamykam się w toalecie na 10 minut nawet jeśli nie trzeba jej przewinąć, żeby sobie poleżała i pomachała nogami. Łaskoczę ją, śmiejemy się do lustra, skaczemy, śpiewamy, potem otwieram drzwi a tam kolejka ludzi przebierających nogami, którzy już ledwo wytrzymują. Ups! Pewnie słyszeli to moje zawodzenie i ich szlag trafiał, no ale jest przecież kilka toalet w samolocie 😉
Najgorsze są bardzo wczesne lub bardzo późne godziny lotów ale da się przetrwać i to, choć staramy się unikać podobnie jak wyjazdów czy lotów na weekend oraz długich tras samochodem. Wypady weekendowe miały swój urok, kiedy w piątek spontanicznie decydowaliśmy: “To co, jedziemy?”. Ale teraz z 30 minutowej akcji robi się dwugodzinne pakowanie połączone ze strategicznym myśleniem czy brać matę grającą czy lepiej karuzelkę i ostatecznie stwierdzamy, że mamy tak fajne mieszkanie i tereny pod nosem, że przyjemniej zostać w domu i po prostu pojechać na cały dzień raz tu raz tam. I tak robimy. Staramy się też nie latać zbyt często na jeden dzień, żeby nie męczyć Nelki. Mam kilka lotów z pracy do Warszawy w październiku, więc kupowałam bilety tak, by lecieć rano i wrócić wieczorem. Właśnie kolekcjonuję mleko na pierwszy wypad;)
Wielogodzinne wycieczki samochodem są możliwe, ale dla mnie osobiście bez sensu. To męczarnia i dla nas i dla dziecka, które musi tyle godzin wysiedzieć w foteliku. Jak trzeba to trzeba – jasne. Ale staramy się to ograniczam do absolutnego minimum.
Urlop: na wspomnianej Majorce spędziliśmy ok. 9 dni. Nie siedzieliśmy na miejscu, zwiedziliśmy prawie całą wyspę. Staraliśmy się wpasować z jazdą tak, by akurat wypadały Nelki drzemki, choć oczywiście nie zawsze to się udawało. Nie mówię: lekko nie jest, ale dało się to zrobić. Odwiedziliśmy wiele ciekawych miejsc id od tego wszystko planowaliśmy tak, żeby Rudzik pobiegał w górach, a ja mogła gdzieś wcisnąć swój trening na plaży. Łaziłyśmy sobie z Nelką na spacery, kiedy ojciec analizował mapę, a potem szukał ciekawych szlaków. Rudzik z kolei raczył się na plaży mojito, kiedy ja biegałam. Nie było lekko, nie było relaksująco, ale było fajnie! Nie leżeliśmy plackiem pod parasolem, nie siedzieliśmy w jednym miejscu, tylko zwiedzaliśmy, trenowaliśmy, rozmawialiśmy o życiu i czytaliśmy książki. Nie było łatwo ale dało się. Trzeba było tylko znaleźć w sobie chęć do działania.
Imprezy: tak, na imprezki rzeczywiście nie wychodzimy, ale nie wychodziliśmy na nie również zanim Nelka się pojawiła na świecie. My raczej z tych, którzy solidnie się wybawili za młodu i teraz lubią wieczory ze znajomymi w domu przy mojito czy dobrym winie. I tych nie brakuje. Nasz dom jest otwarty i regularnie wpadają do nas znajomi czy to z dziećmi czy bez. My też chętnie zabieramy naszą “gitarę” i odwiedzamy innych.
Praca/blog: Tak bardzo kocham pisać, że nie przestałam. Komputer pierwszy raz otworzyłam tydzień po narodzinach Nelki i tak już zostało. Owszem, nie jest łatwo, szczególnie, kiedy mieszka się zagranicą i nie ma pod ręką babci, cioci czy siostry, ale są noce, wczesne poranki, weekendy i jest Rudzik, który zawsze pomaga, bo wie, jak bardzo to lubię. Piszę z jeszcze większą przyjemnością, bo to jest taki mój czas.
Czemu dziś chciałam się tym wszystkim podzielić? Bo rok temu wylądowaliśmy na Grenlandii w ramach projektu Fajna Życiówka (tutaj przeczytasz o tym więcej: http://fajnazyciowka.pl). Pamiętam ile miałam wątpliwości, kiedy usłyszałam “Chciałbym mieć z Tobą dziecko!”. A co z bieganiem? Co z podróżowaniem? Co z naszym wyjazdem na Grenlandię? Co z naszym pięknym, wygodnym życiem? Okazało się, że może być jeszcze piękniej, znacznie mniej wygodnie, ale piękniej 🙂 Jestem ogromnie wdzięczna Rudzikowi za to, że mnie wtedy przekonał, choć dziś sam uważa, że był durny, bo jednak wszystko się zmieniło. Wiem, że tak jak ja jest zmęczony, wręcz wyczerpany i ma czasem dość tak jak ja, ale potem kładzie się z tym “świetlikiem” obok, patrzy na mnie, na Nelkę i mówi: “Dziewczyny, jesteście najfajniejsze na świecie” i ja wtedy wiem, że warto było się odważyć 😉
Zdjęcia (poza “gitarą” i widoczkiem z gór) Iwona Montel.