Kiedy na teście ciążowym pojawiają się dwie kreski, szalejesz z radości. Masz ochotę obwieścić światu radosną nowinę. Kupujesz koszulkę z nadrukiem „Jestem w ciąży”, a po kolejnej wizycie u lekarza, publikujesz zdjęcie USG na portalu społecznościowym. Zaczyna się szał zakupów, urządzanie mieszkania, zbieranie wszelkich gadżetów, które mają uratować Ci życie. I nic dziwnego, że tak się cieszysz – za chwilę zostaniesz mamą! Tylko dlaczego czasem tak ciężko się odnaleźć w nowej roli? Dlaczego, kiedy długo wyczekiwane dziecko przychodzi na świat, zamiast radości dopada Cię poporodowa depresja?
Jakiś czas temu założyłam sobie, że nie będę pisać na tematy parentingowe – to nie moja bajka. Owszem, wszystko jest ruchome i pojemność mojej „bajki” przez lata działalności w sieci się zwiększyła. Blog dojrzewa razem ze mną: jeśli ja interesuję się nie tylko sportem i dietą, ale chętnie czytam, piszę do szuflady, oglądam filmy, które robią na mnie wrażenie, przeprowadzam się do innego kraju, albo znalazłam szampon, dzięki któremu mogę zdrowo zapuszczać rozjaśnione włosy, chętnie się tym z Tobą dzielę. Dlatego o wejściu w nową rolę – rolę mamy – pisałam sporo, gdy na świat przyszła moja córka, Nela. Wszystkie teksty na temat mojej ciąży, porodu, karmienia czy macierzyństwa znajdziesz TUTAJ.
W ostatni weekend wpadła mi w ręce książka, która wywołała u nas w domu dyskusję: „Jak pokochać centra handlowe” Natalii Fiedorczuk. To nie była pozycja lekka i przyjemna. Gdybym miała przykleić do niej etykietę z krótkim opisem zawartości – czego nie lubię robić – powiedziałabym: ciężka, duszna, lepka, wręcz depresyjna, ale świetnie napisana! Niektóre fragmenty to dla mnie coś na granicy prozy i poezji. Do tego szczera i bardzo prawdziwa.
I tak oto podczas wieczornej konsumpcji sałaty, buraczków i hummusu na stół wjechał temat: depresja poporodowa.
Depresja czy słabsze samopoczucie?
Wszelkie encyklopedie oraz mądre książki podają: istnieje spora różnica między terminami baby blues a depresją poporodową. Pierwsze dotyka większej grupy kobiet, mówi się nawet o 70-80%, jest intensywne, ale utrzymuje się dość krótko, bo do ok. czterech tygodni po porodzie. Depresja poporodowa z kolei, to już poważne zaburzenie, które wymaga terapii i w większości przypadków leczenia farmakologicznego. Dotyka jedną lub dwie na dziesięć kobiet, ale jak wiele zmaga się z tą chorobą w ciszy i nie zgłasza się do lekarza? Trudno oszacować.
Matka – trudna rola
Depresja poporodowa a raczej kryzys macierzyństwa, problem z tym, by odnaleźć się w nowej roli, to było coś, co skłoniło nas wczoraj do ciekawej rozmowy. Mam to szczęście, że sama tak silnego wstrząsu nie przeżyłam. Może dlatego, że nie szykowałam miesiącami pokoiku dla Neli, nie odliczałam dni do końca ciąży z nadzieją, że jak najszybciej mi zleci i nim się obejrzę, to już będę mamą. Kiedy zaszłam w ciążę, miałam trzydzieści dwa lata. Sporo moich koleżanek te pierwszą, a często i drugą miało już za sobą. Widziałam je zmęczone, czasem zapłakane. Jednego dnia tryskały energia, innego żaliły się, że nie mają dla siebie czasu. Dzięki nim wiedziałam, że moment, gdy pojawia się w domu dziecko, jest piękny ale też cholernie trudny. Dziś wiem, że to prawda: nic nie zastąpi uczucia, gdy bierzesz małego człowieka na ręce i wciągasz do nosa hipnotyzującą woń jego główki, ale to też wiele zmian, które nie zawsze są przyjemne.
I choć matek będzie teraz kręcić nosem, ja uważam, że zrobiłam bardzo dobrze: przygotowałam się na przyjście dziecka jak na kataklizm, który na kilka miesięcy wytnie mnie z życia. Pracowałam do samego końca, pamiętam, że jeszcze dzień przed porodem pisałam teksty, wysyłałam maile, by zamknąć ważne projekty. Jeśli chodzi o moją współpracę z kolorowymi magazynami, przygotowałam artykuły na cztery miesiące wprzód, by potem móc ze spokojną głową zatopić się w domowych pieleszach. I to pomogło, bo Nela nie byłam łatwym noworodkiem, który lubi spać, do tego piła wyłącznie moje mleko i to wyłącznie z mojej piersi, bo każda butelka była be, więc przez wiele miesięcy, dopóki nie zaczęłam wprowadzać do jej diety pokarmów stałych, byłyśmy nierozłączne.
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że radziłam sobie całkiem nieźle, jeśli chodzi o moje samopoczucie psychiczne – szczególnie, że najzwyczajniej w świecie nie spałam. Pamiętam jednak, że mi też nie było łatwo odnaleźć się w nowej sytuacji. Raptem dostrzegłam, że nie ma już miejsca na spontaniczne decyzje, czasu i sił na wieczór we dwoje, na pasje, na rozwój. Ciągle szukałam magicznych rozwiązań, jak czytanie w ruchu, gdy pcham wózek, albo w czasie nocnego karmienia (dopiero wtedy doceniłam Kindle’a z opcją Paperwhite, która wcześniej wydawała mi się fanaberią).
Depresja poporodowa – skąd słabsze samopoczucie, gdy wchodzimy w nową rolę?
Nie wiem jak Ty, ale ja mam wrażenie, że nasze babki i matki lepiej sobie radziły z odnajdywaniem się w nowej roli. Znalazłam kilka powodów.
1. Ogromna presja
Najpierw w szkole nam się wpaja, że trzeba być najlepszą, by dostać się na świetną uczelnię. Po studiach, chcemy mieć dobrą prace, rozwijać się i piąć po szczeblach kariery. Do tego chcemy dobrze wyglądać, być w formie, mieć okrągłą pupę, jędrne piersi i rzęsy do nieba.
Mieszkanie ma lśnić, w lodówce sama świeże i zdrowe produkty, z których w mig przygotujemy smaczny i zdrowy posiłek. Cała rodzina będzie się nim zajadać z przyjemnością. A po kolacji, fajnie byłoby mieć czas na relaksującą kąpiel z książką (ciągły rozwój to podstawa!), potem z uśmiechem na twarzy wskoczyć w gorset, pończochy i inne sexy fatałaszki od Victoria Secret czy innego Agent Provocateur i zaskoczyć męża nową pozycją albo gadżetem.
2. Mniej pomocy
Przy tej ogromnej presji, by odgrywać tak wiele ról jednocześnie, każdą na medal, paradoksalnie mamy mniej pomocy. Niby jest łatwiej, bo są jednorazowe pieluchy – choć teraz skrajne „ekomamy” mnie znienawidzą – gotowe słoiczki czy squeezy na wypadek nagłego głodu. Nie musimy zmywać ręcznie ani zastawiać i tak już tycich mieszkań suszarkami z praniem. Za to nie mamy tak dużej pomocy z zewnątrz jak dawniej: nie mieszkamy z wielopokoleniowych domach, gdzie dziecko wychowywała matka, babki, ciocie i kuzynki. Gdzie wiedzę na temat samopoczucia i wszelkie patenty przekazywało się sobie naturalnie i nie trzeba było jej szukać u obcych, w podręcznikach, cz w internecie.
Kiedy ja przyszłam na świat, do naszego mieszkania na kilka miesięcy wprowadziła się babcia z dziadkiem, by pomóc mamie. Moja przyjaciółka z kolei, która wychowała się na wsi, śmieje się, że niańczyli ją wszyscy sąsiedzi po kolei. Dziś jest inaczej. Często wyjeżdżamy za granicę lub do innego miasta i z dziadkami widzimy się od święta. A nawet, jeśli nie wyjeżdżamy, to babcia czy dziadek jeszcze pracują. Z ciotkami i kuzynami nie widzieliśmy się od lat. Zostają nam koleżanki, które często pomogą, ale potrafią też zatruć życie przykrą uwagą czy niepotrzebną radą.
3. Wszechobecny hejt
A skoro o radach i krytyce mowa – nasze mamy i babcie nie miały stosów poradników, ale przede wszystkim – i tego można im pozazdrościć – nie miały Internetu. I tu wracamy do tematu: dlaczego nie wrzucam przepisów na przekąski dla dzieci i staram się nie wypowiadać na tematy w jakikolwiek sposób związane z rodzicielstwem: bo nie wierzę własnym oczom, ile jadu jest w świeżo upieczonych matkach. Chyba nie muszę rozwijać tematu, wystarczy wejść na pierwsze lepsze forum, bloga i poczytać komentarze. Nie mam czasu ani chęci na fundowanie sobie takiej “przyjemności”. Wolę przeczytać kolejną ciekawą książkę albo jeszcze raz zaciągnąć się zapachem głowy Neli dopóki nie wyrosła.
4. Za duże wymagania
Zarówno my same jak i społeczeństwo stawiamy sobie absurdalne wymagania: z jednej strony chcemy jak najwięcej czasu spędzać z dzieckiem, a z drugiej chcemy się rozwijać zawodowo. Kiedy wspomnimy o niani, spotykamy się z nienawistnym spojrzeniem. Żłobek? To dopiero porażka! A ja uważam, że w żłobku Nela się cudownie rozwinęła i dała mi czas również na mój rozwój, dzięki czemu po powrocie do domu widzi uśmiechniętą mamę.
5. Jesteśmy coraz starszymi rodzicami
Kiedyś nie mieliśmy tyle czasu na rozwój, pasje, hobby. Szybciej zakładaliśmy rodziny, nie zdążyliśmy tak bardzo się rozkochać w swobodzie i wolności. To dobrze, że dziś mamy czas na to, by popróbować, z którym facetem jest nam dobrze, a z którym nie. Jest chwila na podróże, imprezy, naukę, czytanie, poznawanie ludzi i siebie, ale pewnie z tego powodu też czasem trudniej wejść w nową rolę i zaakceptować fakt, że teraz nie decydujesz już tylko o sobie, ale i o tym małym człowieku lub całej gromadzie
Czy to nie jest piękne? Czy nie jest tak, że im trudniej coś zdobyć, tym lepiej smakuje? Że im bardziej dziecko da Ci popalić, tym mocniej je kochasz? Jest. Ja w każdym razie lecę budzić moją pachnącą głowę, a Tobie życzę miłego dnia.
Zdjęcia: Anna Leak, Iwona Montel