Sobota wieczór. Warszawa tętni życiem. W knajpkach, na ulicach, w klubach – tłum rozbawionych ludzi. Patrzę na prawo, Nelka smacznie śpi. Mogłabym poprosić mamę, żeby rzuciła na nią okiem i wyskoczyć z domowych pieleszy. Wbić się w jakąś sukienkę, zamówić ulubionego drinka, gadać do białego rana, a potem tańczyć na barze. Ale nie chcę. Ja naprawdę uwielbiam te wieczory, kiedy mała zaśnie o przyzwoitej porze, a ja mogę się położyć z książką albo obejrzeć dobry film, a potem wstać o 6:30 i mieć energię do działania na cały dzień. Może nawet zacząć od porannego treningu? Wyciągam się wygodnie w łóżku, wklepuję w twarz krem nawilżający i przewracam kolejną stronę powieści, w którą zdążyłam się wkręcić. Przychodzi sms od kolegi: „Chyba się starzeję skoro wybieram opcję przejrzenia blogów, porannego treningu i regeneracji przed ciężkim tygodniem zamiast randki z kolejną nieznajomą” i tutaj zdjęcie atrakcyjnej pani ubranej tylko częściowo;) Śmieję się po cichu, żeby nie obudzić Nelki. No właśnie, czy to, że my na serio chcemy tak spędzać czas, oznacza, że się starzejemy?
Ostatnio podczas jakiegoś wywiadu dziennikarka zadała mi pytanie: „Co byś dziś powiedziała młodym osobom, które imprezują, nie mają czasu na sport i najzwyczajniej w świecie nie dbają o zdrowie?”. „Powiedziałabym, żeby robiły to, co sprawia im przyjemność. Żyły pełnią życia, bo na wszystko przyjdzie czas”. Pewnie nie o taką odpowiedź chodziło. Powinnam powiedzieć: „Zadbaj o swoje zdrowie od najmłodszych lat. Im wcześniej nabierzesz dobrych nawyków, tym łatwiej będzie Ci później kontynuować” itp., itd. Ale ja tak wcale nie myślę. Myślę, że na wszystko jest odpowiedni czas i grunt to mieć swój rozum, by umieć zachować umiar, by wiedzieć, kiedy jest czas na zabawę, a kiedy na pracę i inne rzeczy.
Słynę z tego, że sportu nie lubiłam, na wf nie chodziłam, za to kochałam papierosy, wino i tańce do białego rana. Przynajmniej trzy razy w tygodniu. I co? I któregoś dnia stwierdziłam: „No dobra, dość tego. Rzucam fajeczki, zapisuję się na siłownię, zaczynam dbać o to, co jem, bo coraz młodsza i coraz piękniejsza już nie będę”. I dziś już mogę śmiało powiedzieć, że nie był to chwilowy zryw, bo trenuję regularnie już od 9 lat. I jeśli nie liczyć poważniejszych chorób czy dochodzenia do siebie po porodzie, to nie było tygodnia, kiedy nie trenowałam. To po prostu weszło mi w krew, stało się moim stylem życia, moją przyjemnością. To nie znaczy, że już nie tańczę do rana, a wina nie lubię, ale to już zupełnie inny wymiar.
Ostatnio z Rudzikiem nie widzieliśmy się przez kilka dni. Chcieliśmy się nagadać, spędzić czas we dwoje, więc podrzuciliśmy Nelkę wieczorem babci (akurat u nas była) i poszliśmy na regionalne winko do genialnej winiarni. Było tak fajnie, że siedzieliśmy tam do północy, a potem padł pomysł: „To co? Włazimy na chwilę do morza?”. Bez obaw, nie jesteśmy pływamy po pijaku 😉 tylko lubimy sobie czasem wskoczyć nago do wody i wyskoczyć po 5 minutach, bo jednak zimno;) Innym razem urządziliśmy w domu imprezkę, która miała trwać 2 godziny a przeciągnęła się do rana, bo wszystkim tak fajnie się gadało. I lubię to! I nadal lubię tańczyć, śpiewać, śmiać się i na moment zapomnieć o całym świecie, ale nie tęsknię już za tymi szalonymi nocami, nie marzę za wszelką cenę o tym, by wyrwać się z domu, a kiedy mogę, to chcę usiąść sama w kawiarni i poczytać książkę albo pójść do kina. To lubię i tego mi czasem brakuje, tego świętego spokoju 🙂 I tak sobie właśnie myślę: „Czy to oznaka, że my się starzejemy? Czy to, że czasem zamiast kolejnej randki z sexy nieznajomą, czy imprezy do rana wybieramy herbatę, książkę, serial i kocyk oznacza, że skończyło się życie? Ja tam czuję jakby się zaczęło inne, lepsze, pełniejsze i bardziej świadome. Po prostu na wszystko jest właściwy moment. Czy dziś żałuję, że 15 lat temu na studiach, zamiast biegać po lesie w przerwach między zajęciami, wychodziłam na wino albo na papierosa i toczyłam niekończące się rozmowy na rozmaite tematy? Nie! Muszę przyznać, że wybawiłam się za wszystkie czasy. I to wcale nie jest tak, że jeśli nie wyrobimy w sobie tych nawyków za młodu, to potem już nic nie da się zrobić. Moje koleżanki z podstawówki i z liceum, które pływały, biegały, grały w siatkę, kiedy ja miałam zwolnienie z wf’u, dziś piszą do mnie i proszą, żebym je zmotywowała. To wszystko to kwestia chęci i naprawdę nigdy nie jest za późno na zmiany…