Dzisiaj podliczyłam, że biegam regularnie od 6 lat. Owszem zdarzały się kontuzje, choroby, porody i inne takie, ale generalnie, odkąd poczułam, na czym polega urok przebierania nogami, nie mogę przestać. 6 lat to nie jest dużo. Znam ludzi, którzy biegają już od kilkudziesięciu. Tak sobie jednak myślę, że te 6 lat to tak w sam raz: z jednej strony jeszcze doskonale pamiętam trudne początki i wszystkie pytania, na które chciałam znać odpowiedzi, z drugiej, zdążyłam już popełnić dużo błędów, poczuć smak zwycięstwa, zobaczyć, co przynosi efekty, a co się nie sprawdza – przynajmniej w moim przypadku. Gdyby tak podliczyć te wszystkie kilometry i przede wszystkim GODZINY, które spędziłam w biegu, to wyszłaby całkiem przyzwoita sumka. Wciąż przechodzę przez różne fazy: czasem aż mnie roznosi, a kiedy indziej kompletnie mi się nie chce. Jednego dnia marzę o ambitnych startach, nowych życiówkach, trudnych trasach w górach, innego mówię, że już nie chcę żadnego planu treningowego, tylko chcę biegać dla przyjemności. Tak po prostu. Wciąż testuję, szukam różnych rozwiązań, które sprawią, że każdy trening będzie mi dawał jeszcze więcej przyjemności, albo wnosił coś ekstra do mojego życia. Ostatnio bawię się w audiobooki i o tym chciałam Wam dzisiaj opowiedzieć.
Jeśli już trochę zdążyliście mnie poznać, to wiecie, że w wolnym czasie najbardziej na świecie lubię robić dwie rzeczy: uprawiać sport i czytać. Chyba nawet w odwrotnej kolejności, bo książki kocham od zawsze. Odkąd pamiętam, najchętniej wydawałam pieniądze na grube tomiszcza Dickensa, francuskich libertynów, pisarzy rosyjskich, których najbardziej lubiłam za poczucie humoru ale też i tych współczesnych. Można by pomyśleć, że słuchanie audiobooków to naturalna sprawa w moim przypadku: skoro biegam kilka godzin w tygodniu, to powinnam w tym czasie “czytać”. Ale nie chciałam. W pewnych sprawach jestem niereformowalna, czasem czuję się jak dinozaur. Jeśli książka, to koniecznie papier. Kocham przewracać kartki w palcach, zaciągać się tym charakterystycznym zapachem (nowe pachną zupełnie inaczej niż stare), podglądać, ile mi jeszcze zostało do końca. Każda książka jest inna. Te stare uwielbiam za pożółkły papier, odciśnięte szklanki herbaty, wyblakłe dedykacje, dzięki którym można na moment wkraść się w czyjeś życie. Te nowe za biel, świeżość, pewną surowość, którą stopniowo rozdziewiczam, przewracając kolejne strony. Z tego właśnie powodu długo nie dałam się namówić na to, żeby czytać ebooki. Pierwszego Kindla, którego dostałam w prezencie jakieś 8 lat temu, oddałam w zamian za grubaśnego Dostojewskiego, który nie mieści się do żadnej torebki. Do dziś pamiętam, że to byli “Bracia Karamazow”. Na szczęście chyba powoli dojrzewam, zmieniam się i z każdym rokiem nabieram coraz więcej pokory. Sama czuję, że jestem spokojniejsza, bo nie wymagam od siebie tego, żebym była we wszystkim najlepsza, idealna, nieomylna. Coraz częściej przyznaję się do błędów, próbuję rozwiązań proponowanych przez inne osoby, proszę o pomoc. I tak właśnie przekonałam się do ebooków, gdy urodziła się Nelka. Zobaczyłam, jak ciężko mi się czyta, kiedy mam do dyspozycji tylko jedną rękę, bo druga w tym czasie przytrzymuję jej główkę przy karmieniu, a jak pamiętacie na początku karmi się non stop;), pomyślałam: spróbuję! Najpierw podwędziłam jakiś stary czytnik Rudzikowie, żeby sprawdzić, czy będę z tego korzystać. Po kilku tygodniach zrozumiałam po co i a co komu funkcja Paperwhite, dzięki której można czytać w ciemności. “Jakby nie można było włączyć lampki?” – śmiałam się wcześniej i wzruszyłam ramionami. No czasem nie można. I ten argument, że z ebookami da się zawsze i wszędzie przekonał mnie do zakupu. Po miesiącu i Rudzik się przekonał zatem zakupiliśmy kolejny i czytaliśmy wieczorami jak świetliki, a Nelka spała niczym nie rozproszona. Ale jedno muszę Wam powiedzieć: zawsze z przyjemnością wracam do papieru. Choćby na chwilę, choć na kilka zdań.
Idąc tym tropem ostatnio stwierdziłam: “Dobra, spróbuję z audiobookami”. Zaczęłam od tego, że kupiłam sobie kilka książek i zgrałam je na iPhone’a. Fajna sprawa, dla świeżo upieczonych mam, które spędzają sporo czasu na spacerach, czy np. gotowaniu. Sama się zdziwiłam, ale rzeczywiście można wtedy czytać! To też całkiem fajny sposób na naukę języka, kiedy brakuje chwili na tradycyjne metody, ale o tym następnym razem. Dziś chciałam pogadać o bieganiu i czytaniu.
Otóż opcja z kupowaniem książek na iPhona okazała się dla mnie kiepskim rozwiązaniem. Jednak trzeba poszperać, poszukać, potem zapłacić, zgrać – to wszystko trwa – a na koniec okazuje się, że jednak lektura, którą wybrałam, wcale mi nie leży. Po dwóch próbach wróciłam do biegania z muzyką, czasem z podcastami, a książki czytałam tradycyjnie lub na Kindle. “A próbowałaś aplikacji Storytel?” – pisarka Magdalena Witkiewicz, zadała mi to pytanie, kiedy żaliłam się na audiobooki. “Jest tam dużo fajnych książek, w tym oczywiście moje” – powiedziała z tak promiennym uśmiechem, że nie mogłam nie zajrzeć.
Nie wiem, czy znacie tę usługę? Storytel to trochę taki Netflix czy HBOgo tyle, że z książkami: wykupujesz abonament i czytasz sobie co chcesz, kiedy chcesz i gdzie chcesz. Ściągasz aplikację na smarthone’a i gotowe. Mimo wcześniejszych uprzedzeń, spróbowałam. Skusiła mnie opcja tego, że mam ogromny wybór (ponad 1 000 polskich tytułów i ponad 30 000 po angielsku). Przygotowałam sobie półkę z książkami (jest tam taka opcja), które chcę przeczytać i lecę po kolei, kiedy mam chwilę. Kiedy po paru minutach stwierdzam, że ciężko jest mi się skupić, że za dużo postaci tracę wątek, zmieniam książkę. To samo, kiedy stwierdzam, że mnie nuży. I teraz kilka słów o czytaniu podczas biegania.
Kiedy słucham audiobooków, biegnę bardzo powoli – to jeden z argumentów na “nie”, jaki słyszę najczęściej. Kilka miesięcy temu byłam na spotkaniu autorskim Remigiusza Mroza. Opowiadał między innymi o tym, że nie czyta swoich książek, kiedy są już opublikowane, ale zdarza mu się ich “słuchać” podczas treningów, żeby sobie odświeżyć niektóre fragmenty. “Staram się tego nie robić zbyt często, bo potwornie wolno wtedy biegam” – zażartował. To prawda, ciężko byłoby zrobić interwały podczas czytania Dickensa czy Austen w oryginale, ale nie po to one są! Ja mam taki patent: audiobooki zabieram tylko na spokojne treningi regeneracyjne lub na dłuższe wybiegania. Podczas tych spokojnych jednostek to jest bardzo pomocne, bo rzeczywiście pozwalają mi utrzymać regeneracyjne tempo, z kolei podczas dłuższych wybiegań robię tak, że słucham audiobooka przez 45 minut lub godzinę, a potem włączam sobie muzykę. Dzięki temu na drugą część treningu dostaję dodatkową dawkę energii.
Kiedy słucham audiobooków, ciężko mi się skupić i rzeczywiście przyswoić całą treść – to drugi argument, który wymieniają mi znajomi, kiedy z wypiekami na twarzy opowiadam o moim najnowszym odkryciu. Jasne, nikt nie mówi, że audiobooki zastąpią tradycyjną książkę. Oczywista sprawa, że dużo lepiej czyta się klasykę czy kryminał z wieloma wątkami i postaciami, siedząc w fotelu, widząc przed nosem dialogi i popijając herbatkę niż planując trasę i rozglądając się, gdzie szybciej będzie zielone światło. Dlatego ja nie czytam w formie audiobooków Kafki, Joyce’a czy Cortazara – tę przyjemność estetyczną chcę przeżywać w 100%, na spokojnie, bez pośpiechu i w totalnym skupieniu. Wybieram za to lekkie romanse jak np. Jojo Moyes, których słucham sobie w oryginale, a jak mam chęć na coś rodzimego to np. wspomnianą wcześniej Magdalenę Witkiewicz.
Możecie tu znaleźć kilka jej powieści, choćby tę najnowszą, o której pisałam niedawno, czyli “Czereśnie zawsze muszą być dwie”. Kiedy czytasz nawet jakąś banalną opowieść typu “Bridget Jones”, którą ja osobiście uwielbiam, o czym pisałam tutaj: Książka dobra na wszystko! to przynajmniej możesz nauczyć się nowych słówek, czy podszlifować swój akcent, bo audiobboki są czytane przez świetnych lektorów. Teraz np. zachwycam się genialnym kryminałem: Girl on the train. Ważna rzecz – jeśli lubisz poradniki, książki z zakresu rozwoju osobistego, to na Storytel.pl też znajdziesz mnóstwo.
Trenuję tak od niedawna i naprawdę bardzo lubię tę lekkie treningi z równie lekką lekturą. To naprawdę dobry sposób na motywację. Teraz chcę to wprowadzić podczas rozciągania, bo wciąż robię stretching zbyt rzadko i zbyt krótko, a tak, nie będę mogła się oderwać od książki to i od maty 😉
Jeśli szukacie dodatkowych pomysłów na to, jak trenować regularnie, z głową i co robić, by nam się chciało tak bardzo, jak nam się nie chce, polecam moją książkę: Zakochaj się w bieganiu! bo tam spisałam wszystko to, co działa na mnie i na moich bliskich :).