Bardzo nie chciałam cesarki. Dosłownie i w przenośni stawałam na głowie, by uparty Nelson przekręcił się głową w dół, ale wszelkie moje starania poszły na marne. Pojawiło się światełko w tunelu: szpital i specjaliści, którzy mają bardzo dużą skuteczność w manualnym obracaniu dzieci. Poczytałam, popytałam, w mojej sytuacji jedynym ryzykiem było to, że może będzie trzeba od razu rodzić. Próbujemy! Postanowiliśmy wspólnie z ojcem Nelsona, ale gdzie tam! Pierwsza próba, za kilka dni druga – nic. Mała ani drgnie. Nawet nie dała się unieść do góry. Domowe sposoby, joga też nie działały. Ułożenie było takie, że szanse na naturalny poród pośladkowy były znikome. „Najprawdopodobniej i tak wszystko zakończy się cesarskim cięciem, bo zbyt wiele rzeczy może pójść nie tak, a nie możemy sobie pozwolić na najmniejsze ryzyko” – usłyszałam od lekarzy więc postanowiłam nie ryzykować. I powiem Wam, że choć cholernie się bałam o małą i przeżyłam to, że nie mogę przejść przez wszystko tak, jak chciałam i przywitać Nelsona z ojcem i położną w domu narodzin, to lekarze stanęli na wysokości zadania i miałam piękny poród! 18 kwietnia był zdecydowanie najlepszym dniem mojego życia!
Dlaczego o tym piszę? Postanowiłam się tym podzielić z kilku powodów. Po pierwsze: niektórych rzeczy nie da się zaplanować i choć bardzo pragniemy jakiegoś scenariusza, musimy się zgodzić na inny i szybko odnaleźć w nowej sytuacji. I warto to zrobić, bo im szybciej zaakceptujemy fakt, że będzie inaczej niż zakładaliśmy, tym lepiej się przygotujemy na nowy wariant. Walczyłam do końca praktykując dziwne pozycje na macie, ale jednocześnie w głowie nastawiłam się już na inny obrót spraw. Pojechałam kilka razy do szpitala, zaznaczyłam jak bardzo zależy mi na wariancie „gentle cesarean” czyli: dziecko od razu (po trzech minutach oględzin i symbolicznym przecięciu pępowiny przez tatę) ląduje na mojej piersi skóra do skóry, a prosto z sali operacyjnej jedziemy we troje do osobnego pokoju i tam zostajemy razem. Wybraliśmy taki szpital, gdzie było to możliwe.
Po drugie: chciałam powiedzieć, że nie jest to tak straszne, jak można się spodziewać. Jeśli wyraźnie zaznaczymy nasze oczekiwania, życzenia, pragnienia i zadbamy o to, by były respektowane, poród, nawet poprzez cesarskie cięcie, może być bardzo rodzinnym i emocjonującym przeżyciem. Oczywiście, że wolałabym przejść przez wszystkie fazy i urodzić Nelsona naturalnie, ale nie miałam takiego wyboru. Dlatego opisuję moją historię, żebyście wiedzieli, że w każdym scenariuszu można zadziałać tak, by był jak najbardziej pozytywny. Nie poddawać się tylko walczyć mimo przeciwności losu. I po trzecie, ale najważniejsze: teraz już na własnej skórze się przekonałam jak ważna jest rola ojca w czasie porodu. I nikt mnie nie przekona, że „To i tak rodzi kobieta. Facet nic tutaj nie pomoże”. Oczywiście, to nie musi być facet, to może być mama, przyjaciółka czy inna bliska osoba, ale takie wsparcie jest absolutnie na wagę złota! Tata Nelsona był ze mną przez cały czas. Trzymał mnie za rękę, głaskał po twarzy i rozmawiał ze mną na sali operacyjnej, zadbał o to, by zsunięto płachtę i pokazano nam małą jak wychodzi na świat. Przeciął pępowinę, a potem kilka razy upominał kolejne osoby: „To nie jest do końca skin-to-skin, czy może Pani pomóc, żeby mama miała bezpośredni kontakt skóra do skóry?” Aż wywalczył mi gołego Nelsona na cycku, którego okryliśmy na wierzchu. A potem nie opuścił nas na krok. Spaliśmy we troje w pokoju, od początku powiedział pielęgniarkom, że to on będzie przewijał małą i ubierał więc nie miały przy nas za dużo roboty. Najtrudniej miał tuż po operacji, kiedy ja jeszcze nie mogłam wstać z łóżka i musiał się zajmować na zmianę raz mamą, raz małą. Ale już drugiego dnia mogłam się podnieść i została mu do obsłużenia tylko jedna księżniczka. I poradził sobie na medal, na puchar, na podium! To pewnie hormony, ale w nocy, kiedy spał, patrzyłam na Nelsona, potem na jej tatę i płakałam ze szczęścia, że poznałam takiego cudownego faceta, z którym stworzyliśmy coś jeszcze piękniejszego. Bo czy może być coś wspanialszego na świecie niż mały człowiek, który jest mieszanką genów twoich i najbliższej ci osoby?
Tyle na dziś, lecę karmić małego ssaka 🙂
Pingback: - Panna Anna Biega()