„To Ty nadajesz mojemu życiu sens”, „Nim Ciebie poznałam, wszystko było czarno-białe. Dopiero teraz widzę w kolorze” albo „Bez Ciebie jestem nikim” – któregoś dnia ćwiczyłam na macie, włączyłam spokojniejszą muzykę i poleciały mi tak ckliwe hity. Pomyślałam: „Matko! Jakie te piosenki są durne!”. Dlaczego wmawiamy sobie, że nasze życie ma sens tylko wtedy, gdy mamy u swego boku drugą osobę? Czy to oznacza, że kiedy ktoś jest sam, nie ma pojęcia czym jest prawdziwe szczęście? Ja myślę, że w życiu każdego z nas są różne fazy i właśnie to „bycie samemu ze sobą” jest bardzo potrzebnym elementem układanki. Często piszecie do mnie w tej sprawie, więc pomyślałam, przeanalizowałam jak to było ze mną, pogadałam z fajną kobietą, która zna się na rzeczy i postanowiłam przygotować ten tekst z okazji Dnia Kobiet, bo trudno o lepszą okazję!
Nie, nie należę do grona ludzi, którzy uważają, że najlepiej iść przez życie samotnie, bo wtedy możesz robić wszystko dokładnie tak, jak ty chcesz, wtedy, kiedy chcesz i nie uwzględniać w swoich wyborach czyjejś opinii. Wręcz przeciwnie: zawsze uważałam, że życie z kimś, kto jest dla nas wsparciem, myśli podobnie w najważniejszych kwestiach i przede wszystkim: jest dla naszym przyjacielem, to cudowne dopełnienie tego, co zbudowalibyśmy sami. Jasne, wygodnie jest, kiedy działasz w pojedynkę. Pamiętam te okresy, kiedy z dnia na dzień mogłam podejmować decyzje z gatunku jadę, lecę, biorę na siebie dodatkowy projekt, będę pracować po nocach i w weekendy, ale chcę to zrobić. Kiedy przychodziła propozycja ciekawego wyjazdu, często lądowała na moim biurku, bo wiadomo było, że ja i tak mogę polecieć, bo nie mam żadnych zobowiązań. I to był bardzo potrzebny czas. Dużo pracowałam, rozwinęłam się, nauczyłam wielu rzeczy, zobaczyłam, co sprawia mi przyjemność, a co nie. Zrozumiałam, co chcę w życiu robić, tak na 100%. Jeszcze więcej podróżowałam. Po Polsce, zagranicą. Nie było miesiąca, żebym przynajmniej dwa razy gdzieś nie poleciała, a zdarzały się i takie momenty, że w ciągu jednego tygodnia leciałam trzy razy. Dzięki temu poznałam mnóstwo ciekawych ludzi, zobaczyłam miejsca, jakie zawsze chciałam zobaczyć i takie, o których nigdy wcześniej nie słyszałam. Biegałam, jadłam lokalne przysmaki, czytałam, pisałam, rozmawiałam – byłam bardzo szczęśliwa. Ale owszem, wieczorami często myślałam o tym, jak fajnie byłoby móc się z kimś tym wszystkim podzielić. Nie robić tego w pojedynkę.
„Ania, co z Tobą jest nie tak? Super wyglądasz, jesteś fajną dziewczyną, masz pasję i jesteś sama” – słyszałam czasem, albo czytałam w komentarzach na blogu czy FB. Już mówię, co ze mną „nie tak”. Otóż owszem, na mojej drodze pojawiało się mnóstwo fajnych facetów, którzy dzielili moją pasję albo mieli inną. Jednak szybko słyszałam, że za dużo pracuję, że ciężko za mną nadążyć, za dużo robię, że muszę więcej odpoczywać, mniej podróżować. No i koniec. To nie wchodziło w grę. Ja nie chciałam tego zmieniać i wiedziałam, że nie muszę, a już na pewno nie dlatego, że ktoś tak mówi. Miałam świadomość, że pewnego dnia sama zwolnię. Myślicie, że to było łatwe? O nie! Potrafię być szczera do bólu, więc kiedy ktoś pytał mnie, czemu mówię, że nic z tego nie będzie, odpowiadałam. „I Ty wiesz to już dziś?”. „Tak” – odpowiadałam i czasem kończyło się na zasadzie: „Masz rację” ale nieraz usłyszałam, że mam za duże wymagania albo, że w dupie mi się poprzewracało. Być może, ale wolałam uchodzić za kogoś komu się w dupie poprzewracało, niż udawać, że nie wiem czego chcę.
I pewnego dnia przyszedł ktoś, kto był dokładnie taki, jak chciałam. Pamiętam, jak po kilku tygodniach znajomości zadzwoniłam do mojej przyjaciółki i powiedziałam: „Wiesz co? Mam wrażenie, że jakiś wściekły były facet robi sobie ze mnie jaja. Zapłacił mu, żeby był dokładnie taki jak chciałam, a potem po kilku miesiącach zniknął”, bo wierzyć mi się nie chciało, że to się dzieje naprawdę. A jednak warto dokładnie poznać siebie i wiedzieć, czego się chce. Sprecyzować to. Przyszedł ktoś, kto nie zraził się tym, że nie miałam czasu na flirt i raz czy drugi nie przyjęłam go z otwartymi ramionami. Ktoś, kto nie irytował się moją pracą, wręcz przeciwnie: interesował i jeszcze chciał się w to wszystko zaangażować. Kto sam dużo wyjeżdżał i jeszcze więcej biegał. „Chciałbym z Tobą dużo podróżować w przyszłym roku i polecę z Tobą na tę Twoją Grenlandię” – powiedział zaraz po tym, kiedy mnie pierwszy raz pocałował. I choć wtedy facet powie ci wszystko, co chcesz usłyszeć, on dotrzymał danego słowa.
Po co te wszystkie dyrdymały o mnie? Po to, żeby pokazać, jak bardzo był mi potrzebny czas dla siebie. Moment na to, żeby zrozumieć kim jestem, co lubię, a czego nie, co chcę robić, co mi sprawia przyjemność i jakiego faceta widzę u swojego boku.
– Nic dziwnego, bycie bez drugiej osoby, to najlepszy czas na to, żeby poznać siebie samego. Myślę, że każdy tego bardzo potrzebuje – powiedziała mi kilka dni temu Klaudia Pingot, SpecBabka, którą po prostu uwielbiam. Za co? Między innymi właśnie za to, że przypomina kobietom, jak wielką mają w sobie siłę i moc. Uznałam, że to idealna osoba do rozmowy z okazji Dnia Kobiet. – Fantastycznie, kiedy jesteśmy w szczęśliwym związku, ale prawda jest taka, że jednak jakąś część siebie zatracamy: funkcjonujemy we dwoje, więc czasem idziemy na kompromis, przejmujemy nawyki drugiej osoby. I to nie tylko w związkach, w bliskich relacjach z ludźmi w ogóle.
Klaudia Pingot: Problem polega na tym, że my ciągle nie chcemy przyjąć do wiadomości jednej prostej zasady: nie można mieć wszystkiego. Czy nam się to podoba, czy nie, w życiu nie ma tak, że w jednym momencie możemy mieć wszystko: świetną pracę, pasję, związek i w każdą z tych dziedzin angażujemy się w 100%. To nie znaczy, że nie możemy być szczęśliwi, ale nie da się zrobić jednocześnie wszystkiego na maksa. Musimy wtedy znaleźć zdrowy balans i myślę, że to jest najtrudniejsze. Trzeba się odnaleźć w nowej sytuacji, a my nie lubimy zmian. Wolimy to, co już dobrze znamy, do czego przywykliśmy.
Ja: To dlatego czasem tkwimy w związkach, które nie spełniają naszych oczekiwań? Wiesz, przeraża mnie to, że słyszę wypowiedzi takie „No może nie jest to facet moich marzeń, ale jesteśmy już długo razem, znamy się na wylot, mam trzydzieści lat, nie znajdę już nikogo lepszego”. Ja wychodziłam z założenia, że w takim układzie trudno, najwyżej zostanę sama, choć oczywiście bardzo bym tego nie chciała.
Klaudia Pingot: Lęk przed nieznanym to jedna z najsilniejszych emocji. Powoduje, że zamieramy w bezruchu. Wolimy tkwić w tym, co znamy, gdzie może nie jesteśmy bardzo szczęśliwi, ale przynajmniej spokojni, bo wiemy, co nas czeka. Klucz do sukcesu tkwi w tym, żeby przyzwyczaić się do prób, zmian, tego, że czasem warto zboczyć ze wcześniej obranej ścieżki. Ale poruszyłaś tutaj jeszcze jedną bardzo ważna kwestię „Mam trzydzieści lat, nie znajdę już nikogo lepszego”. To kolejne niebezpieczeństwo: stereotypy. Robią nam ogromną szkodę: pokazują nam tradycyjny model szczęścia, który wcale nie musi działać w przypadku każdego z nas. Sama wiesz, że Twoje życie jest bardzo intensywne: dużo pracujesz, podróżujesz, ciągle się przeprowadzasz, coś co dla Ciebie jest atrakcyjne, dla kogoś innego może być prawdziwą udręką. Nie ma jednego modelu szczęścia dla każdego.
Ja: No właśnie, przecież samemu też możemy być szczęśliwi!
Klaudia Pingot: Zgadza się, jeśli jesteś singlem, ale masz wokół siebie trzy czynniki: fajnych ludzi, z którymi lubisz spędzać czas, pasję i życiowe cele, to możesz być bardzo szczęśliwym człowiekiem. Ważne, by znaleźć czas na czynności, które sprawiają, że skupiasz się na byciu tu i teraz: to może być gotowanie, bieganie, podróżowanie, wieczór z przyjaciółmi.
Ja: Ale wciąż pojawiają się takie durne komentarze jak były w moim przypadku „Co jest z Tobą nie tak: masz świetna pracę, pasję, jesteś atrakcyjna ale sama”. Czyli możesz mieć świetne życie, ale ludzie wokół będą sprawiać, że poczujesz się jak nieudacznik dopóki nie znajdziesz sobie faceta? I to też nie wystarczy. Trzeba wziąć ślub i urodzić gromadkę dzieci i dopiero wtedy możemy mówić o tym, że komuś się życie ułożyło. Przecież to totalna bzdura. Nie każdy tego chce!
Klaudia Pingot: To są właśnie te krzywdzące stereotypy. Wmawia się na nam, że mamy znaleźć swoją drugą połówkę jabłka. Czyli zobacz, z góry jest założenie, że bez drugiej osoby, jesteśmy tylko „połową”, potrzebujemy kogoś, kto nas uzupełni. A to zupełnie nie tak. Jeśli chcemy zbudować szczęśliwy, fajny związek, musimy najpierw skupić się na tym, żeby być całym jabłkiem i znaleźć drugie całe jabłko, nie połówkę. Filozofia dopełniania brzmi fajnie, ale na dłuższą metę jest toksyczna.
Dlatego, kiedy następnym razem usłyszysz, że coś jest z tobą nie tak, że masz za duże wymagania i w dupie ci się poprzewracało, albo nie będziesz mogła w nocy zasnąć, myśląc sobie „Kurczę, do czego to podobne, żeby taka fajna laska spała sama” (ha! myślałam tak nieraz tuląc czule mojego Pana Wałka), skup się na tym, żeby wykorzystać swój czas jak najlepiej. Bo choć brakuje nam wtedy kogoś, z kim można się podzielić swoimi przeżyciami, marzeniami, przemyśleniami, to fajny czas, który w każdej chwili może się skończyć i już nie wrócić w takiej wersji. Ale dostaniesz wtedy w zmian coś innego w pakiecie. Na tym to wszystko polega 🙂