Miałam się wstrzymać z opisywaniem tej pozycji do końca miesiąca. Przecież i tak za 3 tygodnie usiądę z kubkiem kawy i opiszę książki, które połknęłam w maju. Tylko, że jest dopiero 6 maja, a ja połknęłam już drugą pozycję, którą uważam za świetną i chciałabym polecić całemu światu. No nie wytrzymam. Jednak jest we mnie jeszcze trochę małej dziewczynki, która tupie nogą i jak coś ją ruszy tu musi już tu i już teraz się wypowiedzieć, podzielić. Zatem wbrew regułom postanowiłam napisać kilka zdań, bo niby dlaczego miałabym Wam kazać czekać, skoro już dziś możecie się pośmiać na głos z własnych niedociągnięć? Zluzować, wejść w buty partnera i popracować nad sobą, a nie tylko wiecznie próbować ulepszyć wszystko i wszystkich wokół? I chyba o tej pierwszej też napiszę za kilka dni, ale zacznijmy od lekkiego ugryzienia relacji damsko-męskich. Gotowi?
“Życie w pożyciu” to zbiór felietonów Szymon Majewski publikowanych na łamach „Zwierciadła”. O czym są? O najważniejszej, najpiękniejszej ale też najtrudniejszej sferze życia czyli o funkcjonowaniu w małżeństwie, czy po prostu w długoterminowym związku. Cóż za wspaniała to przygoda! Ile człowiek się uczy każdego dnia, ile dowiaduje o świecie, o ludziach, ale przede wszystkim – o sobie samym. Jakie pokłady cierpliwości w sobie odkrywa, jakie dziwactwa zauważa. I choć my z Rudzikiem mamy bardzo krótki staż, to jednak niezwykle intensywny. Wiadomo, dziecko przyspiesza wszystkie fazy w szalonym tempie i raptem okres randkowania skraca się do kilku miesięcy, a zaraz potem zaczyna się prawdziwe życie. I właśnie o tym „Życiu w pożyciu” pisze Szymon. I to w jaki sposób? W genialny! Ok, Szymona można lubić lub nie, czasem śmieszy a innym razem nie, ale w tych felietonach absolutnie się zakochałam. No naprawdę dawno nie spędziłam tak dobrze czasu! Przede wszystkim: dawno nie śmiałam się na głos czytając książkę, a tutaj głośne salwy było słychac co kilku minut. Regularnie też męczyłam Rudzika: leciałam do niego krzycząc: „Odkładaj to, co robisz. Muszę Ci coś przeczytać”. Ba! Dwa razy nawet popłakałam się ze śmiechu. I to nie dlatego, że bawią mnie historie z domu Szymona tylko dlatego, że widzę w nich siebie, nas wszystkich. Humorki, wymowne milczenie z gatunku „Nie, nie. Wszystko jest w porządku”, wyznaczanie zadań i durne odpowiedzi „Czapka Nelki leży tam, gdzie leżą wszystkie jej czapki. Obok rajstop”. A skąd niby ten mój biedny chłop ma wiedzieć jakim systemem układałam w szafkach Nelki skarepty, opaski i czapeczki. I te próby ukształtowania kogoś, by myślał po naszemu, by za wszelką cenę patrzył na świat tak jak my…
Ale po co w ogóle przy tym majstrować, po co rzeźbić? Przecież, kurczę, jesteśmy inni, i już. I to nie tylko dlatego, że my mamy kranik, a dziewczynki muszelkę. Różni nas cała tablica Mendelejewa, psychowzór, punkt widzenia i siedzenia. Nie mniej żony próbują cały czas przy nas majstrować. A przecież my już jesteśmy gotowym produktem. Można, rzecz jasna, korygować drobne niedociągnięcia, ale trudno z misia zrobić wróbla. (“Jak ułożyć męża?“, Życie w Pożyciu).
Więcej zdradzać nie będę. Jest śmiesznie, mądrze, inteligentnie, lekko – jest wszystko, co trzeba. Bardzo, bardzo polecam. Bo aż mi się smutno zrobiło, jak zobaczyłam, że to koniec. Trochę już weszłam do domu Szymona i Magdy, tak się z nimi zaprzyjaźniłam i już wiem, że będę za nimi cholernie tęsknić. No bo jak za nimi nie tęsknić?
Wyobraźcie sobie, stoi dzielna żona i rozmawia z elektrykiem i hydraulikiem. Dźwiga biedna tę budowę na głowie. Moja siłaczka, mój kochany Karwowski w spódnicy, a tu nagle podchodzi mąż, jej oparcie i opoka. Robotnicy myślą: „Kurczę, facet ma taki wyraz twarzy, że zaraz nam wszystko ustawi, ogarnie. A on, czyli ja, do nich, że do toalety idzie! Na „psi” albo co. Koniec snów. Czar pryska. Męskość ulatuje. Zabierają mi samochodzik i dają lalkę! Gdzie ja się ulągłem? Widzieć ich miny – bezcenne. (“E.T. i Ty”, Życie w Pożyciu)