Dzisiaj będzie z nieco innej beczki, tekst bardziej osobisty. Nie podzielę się z Wami moim sposobem na pokonanie 10 kilometrów, ani przepisem na ciastka owsiane. Na pewno zastanawiacie się czasem: lepiej biegać samemu czy zaleźć sobie towarzystwo? Jedno i drugie ma swoje zalety. Uwielbiam biegać w grupie: sporo się nauczyłam, poznałam fantastycznych ludzi, mam większą motywację, ale biegania w samotności potrzebuję jak powietrza…
Niektórzy swoją przygodę z bieganiem zaczynają od przebieżek z koleżanką, inni od marszobiegu z narzeczonym, a jeszcze inni robią to w samotności. Pierwsze kroki biegowe stawiałam w towarzystwie, ale biegać na dobre zaczęłam sama. Pokochałam tę walkę z własnymi słabościami, czyszczenie głowy, spędzanie czasu samej ze sobą. Ostatnio dotarło do mnie, że jestem osobą, która lubi być sama. Nauczyłam się tego, kiedy wyjechałam za granicę i trzeba było polegać tylko na sobie. Owszem, miałam sporo cudownych znajomych, ale z przeciwnościami losu trzeba było walczyć w samotności. Zauważyliście już na pewno, że jestem osobą towarzyską i kontaktową, dlatego zawsze otaczam się ludźmi, podczas biegania także, ale mimo wszystko zawsze potrzebuję tego czasu dla siebie. Tylko dla siebie. Lubię samotne wieczory – pewnie dlatego, że mam ich bardzo mało, uwielbiam kąpiele z książką i bieganie w samotności. Okazało się, że nawet na obozach biegowych tak bardzo potrzebuję czasu dla siebie, że choć jeden raz muszę iść pobiegać bez grupy. Nie wygląda to najlepiej. Blondi strzela focha, nie chce iść z grupą tylko chce potrenować sama. No ale niestety to jest silniejsze ode mnie. Ja po prostu MUSZĘ czasem to zrobić i nie odpuszczam. Kiedy czegoś bardzo chcę, to staram się nie rezygnować. Dlatego postanowiłam napisać dzisiaj o tym kilka słów.
Biegając z innymi nauczyłam się najwięcej
Tak jak wspominałam: przez wiele miesięcy biegałam sama. Nie myślałam nawet o tym, żeby namawiać kogoś na wspólne treningi. Bieganie pokochałam za poczucie wolności: wychodzę z domu wtedy, kiedy chcę (nie do końca, ale mam na myśli punktualność: idę rano lub wieczorem, ale nie muszę się trzymać czasu co do minuty), biegnę tam, gdzie chcę. Ale z czasem zaczęłam doceniać uroki biegania z innymi ludźmi. Z żadnej książki, strony internetowej, programu TV nie dowiedziałam się tyle, co od osób, z którymi wybrałam się na wspólną przebieżkę.
Nauczyłam się i wciąż uczę się podczas dłuższych wybiegań ze znajomymi, którzy mają znacznie dłuższy staż biegowy niż ja i podczas rozmów z trenerami: Kubą Wiśniewskim, który jest jednym z trenerów na obozie w Szwajcarii (na zdj.), Jackiem Gardenerem, Grzegorzem Gajdusem.
Zawarłam mnóstwo fantastycznych znajomości, miałam większą motywację do tego, by walczyć o życiówki, by się porządnie rozgrzać czy rozciągnąć, a jednak… wciąż kocham bieganie w samotności.
Bieganie to wolność i szczęście
Dzisiaj już nie wytrzymałam. Roznosiło mnie i choć wiedziałam, że ominie mnie nowa trasa i fantastyczne widoki, to ja po prostu musiałam odłączyć się od grupy i pobiec sama. Sprawdzona piękna trasa, część schowana w pachnącym lesie, całość wokół lazurowej tafli jeziora. Piękna pogoda, świeże powietrze i ja. Zafundowałam sobie 8 km rozgrzewki, a później dwa mocniejsze akcenty po 4 km. Poczułam, że żyję pełnią życia! Znalazłam ładne miejsce nad jeziorem, ściągnęłam buty, rozciągnęłam się w słońcu na zielonej trawie tuż nad wodą, a później zafundowałam sobie krioterapię w wodzie. Tym razem zanurzyłam tylko nogi 🙂 Życie jest piękne! Czasem trzeba umieć to docenić w samotności. Tyle!