Zacznijmy od prostej sprawy: skoro mieszkam w Centrum Warszawy, to dlaczego ja w ogóle się brałam za to bieganie? Przecież mogłam wybrać inny sport, a tak jestem niejako skazana na asfalt i smród spalin.
Oczywiście, kiedy tylko mogę, uciekam z miasta: w weekendy biegam w lesie, urlopy staram się spędzać w górach. Ale każdego ranka jednak budzę się w samym środku stolicy. I co? I idę biegać. Dlaczego? Z wielu powodów. Przede wszystkim dlatego, że jestem indywidualistką i raczej typem samotnika, lubię niezależność. Kiedy w wieku 25 lat postanowiłam, że zacznę uprawiać sport, zaczęłam od zajęć fitness. Polubiłam ten nowy sposób na życie, ale potwornie frustrowało mnie to, że byłam uzależniona od grafiku. Pędziłam na zajęcia, byle tylko się nie spóźnić, a gdy z jakiegoś powodu prowadzący nie dotarł na miejsce, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Iść na bieżnię? Nuda. Na rowerek? Jeszcze większa. Złapać jakieś hantle? Ale co ja będę z nimi robić i w jakiej kolejności?
Biegać zaczęłam przez przypadek i wtedy po raz pierwszy poczułam tę wolność. Okazało się, że wreszcie jestem totalnie niezależna: nikt nie wyznacza mi godzin, miejsca ani sprzętu. Nic się nie stanie, gdy coś zatrzyma mnie w pracy na dłużej. Kiedy rano nie mam siły wstać, nie ma problemu, bym poszła na trening wieczorem i co najważniejsze: mogę biec przed siebie tam, gdzie akurat w danym momencie zechcę. Odkrywam nowe miejsca. Wspominałam już nieraz, że zaczęłam biegać, gdy wróciłam po dwuletniej emigracji z Londynu. O jak ja tęskniłam za Warszawą! Okazało się, że przez te dwa lata wiele się zmieniło: pootwierały się nowe knajpy, kina, teatry. Zaczęłam biegać i podpatrywać, gdzie warto pójść i coś zrobić, gdy już skończę trening. Znalazłam kilka fajnych miejsc, w sam raz na spotkania przy kawie z grupą znajomych, którzy często do mnie przylatują z Londynu, albo przyjeżdżają w odwiedziny z innych miast. Hoteli w Warszawie jest od groma, w końcu to to miasto i biznesu i zabawy 😉 Można je kochać lub nienawidzić, a najczęściej i jedno i drugie…
I choć trudno w to uwierzyć, polubiłam to bieganie w mieście. Przywykłam do świateł, korków, spalin, twardego asfaltu. Wiem, że to niezdrowe, wiem, że w lesie byłoby tysiąc razy lepiej, ale póki co mieszkam w Centrum Warszawy i nie przeskoczę tego. W życiu szkoda czasu na narzekanie, trzeba cieszyć się z małych rzeczy. Jasne, że dałabym się pokroić za to, by móc codziennie biegać w lesie, zamiast spalin, wdychać zapach sosny, a zamiast klaksonów, krzyków i warkotu silników, słuchać śpiewu ptaków. W zeszłym roku zakochałam się w górach – tam dopiero można poczuć, czym jest wolność!
Polubiłam te czyhające na każdym kroku kamienie, korzenie, wysokie tętno na stromych podejściach i „puszczanie” się w dół na zbiegach. Oj tak, to lubię najbardziej! No ale co zrobić, jeśli to w wielkim mieście na razie jest moje życie? Trzeba znaleźć sposób na to, by było ciekawie, przyjemnie, za każdym razem inaczej. O tym, jak to zrobić, już za kilka dni. A! No i wyjeżdżać za miasto, tak często jak tylko się da, mimo wszystko!
Tekst powstał w ramach współpracy z siecią hoteli Accor. Czekajcie na fajny konkurs!