Lubię biegać, kiedy pada deszcz. Może nie w ulewę, ale w taką drobną mżawkę, która paradoksalnie bywa jeszcze gorsza. Małe, z pozoru niewinne kropelki tną policzki, odbijają się od ubrania, a po kilku minutach nieudanych prób oblepienia mojego ciała swoją mokrą powłoką, zaczynają wsiąkać w materiał. Dorwały mnie.
W Holandii, gdzie w tym tygodniu jestem, pada teraz codziennie. I dobrze, bo wreszcie nie dokucza mi żadna alergia, a powietrze jest idealne do tego, by złapać głęboki oddech.
Od dziecka kochałam zapach rozgrzanego asfaltu po deszczu. W ogóle miałam dość dziwne upodobania. Uwielbiałam rozkładać z mamą nową ceratę na stole w kuchni, wciskałam nos między plastikowe płaty i zaciągałam się tym dziwnym aromatem. U babci chowałam się w bibliotece i z zamkniętymi oczami wąchałam stare książki. Nowe też zawsze wącham, do dziś. Ale nic nie pachnie tak dobrze, jak asfalt, drzewa i krzaki po deszczu. Dlatego uwielbiam biegać w takiej aurze.
Lecisz przed siebie i czujesz, jak schodzi z Ciebie cały stres. Wystarczy kilka minut i znikają wszystkie problemy. Każda myśl, która zaprzątała Ci głowę, raptem spływa razem z drobnymi kroplami deszczu. Znika na dobre.
Na zawodach taka pogoda bywa zbawienna. Kiedy dajesz z siebie wszystko, czujesz jak twoje ciało płonie od środka, nic nie działa tak kojąco, jak delikatne krople deszczu, które chłodzą Twoje czoło, kark, rozpalone uda. Owszem, ulewa podczas zawodów ultra w górach może dać w kość. Każdy krok staje się wyzwaniem: trzeba uważać, żeby nie pośliznąć się na zbiegu, a podczas wdrapywania się na szczyt nie zostawić buta w błocie. Od pierwszych kilometrów jesteś przemoknięty, kiedy raptem na szczycie po pleckach popieści Cię chłodny wiaterek, myślisz tylko o tym, by dobiec do celu i napić się gorącej herbaty. Z wkładką rzecz jasna. Ale to też ma swój urok. Kiedy dasz się ulewie tak kompletnie sponiewierać, gdy przemokniesz do suchej nitki, zaczynasz rozumieć, co jest w życiu ważne.
I jeszcze jedno wspomnienie z gór 😉
Wreszcie doceniasz małe rzeczy takie jak suche skarpety, gorąca herbata i świeża drożdżówka, której na co dzień nie jesz.
I za to kocham deszcz.