Jak jest w ciąży? Pięknie, radośnie, wzruszająco – tak, czasem tak jest. Ale bywa też ciężko. Zapachy, które do tej pory uwielbiałaś, raptem stają się nie do zniesienia, zdrowe sałaty czy koktajle, które jadłaś i piłaś, na sam widok przyprawiają cię o mdłości. Bywają dni, kiedy nie masz siły wstać z łóżka, a co dopiero iść na trening? Do tego z każdej strony bombardują cię wiadomościami: „Ciążą to nie choroba, biegaj, ćwicz – po prostu zmniejsz intensywność treningów”. Tak, ciąża to nie choroba – podpisuję się pod tym rękoma i nogami. Tak, biegaj i ćwicz, jeśli twoja ciąża nie jest zagrożona i lekarz wyrazi na to zgodę, ale przede wszystkim słuchaj swojego ciała: bo każda z nas jest inna, a pierwszy trymestr może być trudny. Jedne z nas mają mdłości inne nie, jedne kompletnie opadają z sił i mogą spać całą dobę, inne w pierwszym trymestrze czują się zupełnie normalnie, a nawet mają więcej siły i chęci do działania niż na co dzień. Postanowiłam, że opiszę swój pierwszy trymestr, bo być może któraś z was z tego skorzysta. Oczywiście konsultowałam się z lekarzami, położnymi i dietetykiem.
Wiadomo, na początku jest euforia. Widzisz na teście dwie kreski, ale ta druga jakaś taka bledsza, mniej wyraźna. Myślisz sobie: e, taka blada to pewnie nic nie znaczy. Niemożliwe, żeby to było takie proste, żeby tak szybko. Robisz drugi no bo blada czy nie ale jednak się pokazała – to samo. Badania krwi potwierdzają: jesteś w ciąży! Przyznaję, popłakałam się, gdy odebrałam wynik krwi, to jednak bardzo wzruszające. I od tamtej pory płakałam już nie raz – te hormony! Ale kiedy leżysz w czasie USG i słyszysz serce twojego dziecka, kiedy lekarz pokazuje: „Tutaj są rączki, nóżki, tutaj jest nos. Ależ nam się wierci, aż ciężko zrobić zdjęcie” – to ryczysz jak głupia i myślisz sobie, trudno, żeby dziecko takich rodziców nie wierciło się jeszcze w brzuchu. Nasz mały biegacz albo nasza mała biegaczka:) A potem jeszcze wyznaczają ci termin porodu na dzień Orlen Maratonu:).
Ale wystarczy tych uniesień. Czas przejść do konkretu, bo chciałam napisać coś, z czego inne kobiety będą mogły skorzystać. Jedziemy!
Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, nie biegałam do momentu pierwszej wizyty u lekarza. Choć jak łatwo się domyślać, zanim w ogóle zrobiłam pierwszy test, zaliczyłam z Albatrosem na pokładzie dłuższe wybieganie w górach i kilka mocniejszych treningów. Pech chciał, że pierwszych tygodniach akurat byłam za granicą, a w Holandii możesz iść na pierwsze USG dopiero w 8. tygodniu ciąży. Do tego czasu nie miałam pewności, czy wszystko się dobrze zagnieździło, „przykleiło” i tak dalej – wolałam nie ryzykować dlatego zrezygnowałam z biegania. Słyszałam od wielu moich koleżanek, że musiały leżeć, przyjmować różne hormony, ja nawet nie miałam jak tego sprawdzić, więc spokojnie czekałam. Co robiłam w tym czasie? Dużo maszerowałam, gdybym miała możliwość – chętnie bym pływała. Tutaj warto dodać, że na samym początku miałam objawy jak przy ostrym przeziębieniu: bardzo silny katar, ból głowy, ból gardła – więc tydzień też przeleżałam w łóżku. Zupełnie normalna sprawa – nasz organizm zaczyna wariować. Niestety mój zwariował na tyle, że już czwarty miesiąc mam katar, co bardzo utrudnia mi aktywne życie i życie w ogóle: od kilkunastu tygodni nie ruszam się nigdzie bez chusteczek i śpię z otwartymi ustami – masakra 🙂 Pytałam lekarzy, pytałam położnej – podobno działa to tak: wzrost poziomu estrogenu i progesteronu powoduje zwiększony przepływ krwi przez śluzówkę nosa, co skutkuje tym, że ulega ona obrzmieniu i staje się delikatniejsza. Wiadomo, w ciąży leki nie są wskazane, więc pozostaje mi roztwór soli, którym czasem zakrapiam nos i maść majerankowa, ale powiem szczerze, że przynosi to niewielką ulgę.
Ale ćwiczę! Kiedy po badaniu w 7. tygodniu (udało mi się wybłagać nieco wcześniejszą wizytę) usłyszałam wyczekane: „Może Pani trenować, byle tylko z dużo mniejszą intensywnością, pilnować tętna by było w okolicy 140 uderzeń na minutę” ucieszyłam się jak dziecko. Niestety szybko okazało się, że tętno 140 w sytuacji, gdy jesteś w ciąży, nie ma nic wspólnego z tym samym tętnem, gdy w owej ciąży nie jesteś. Kiedy wychodzę na trening, przejdę się kilka kroków już mam tętno 100 czasem nawet 110 🙂 Do tego nie oszukujmy się: w pierwszym trymestrze masz dużo mniej siły i energii. Zasypiałam po 21:00, kiedy tylko miałam okazję, kładłam się na godzinę w ciągu dnia. Na treningu też to jest odczuwalne. Pytałam lekarzy, położnych i trenerów. Najrozsądniejszy plan działania okazał się taki: przede wszystkim dobrze jest uprawiać sport, który do tej pory uprawiało się regularnie od kilku lat. Oczywiście zmniejszamy intensywność i długość treningu. W moim przypadku scenariusz idealny wyglądał tak: 3-4 razy w tygodniu spokojny bieg przez 30-45 minut. Jak to wyglądało w praktyce? Jak nie przeziębienie, to zapalenie pęcherza, jak nie zapalenie pęcherza, to nieprzespana noc albo ten cholerny katar. Ale ćwiczyłam w domu (w sieci można znaleźć mnóstwo treningów dla ciężarnych kobiet, testowałam różne i ostatecznie sama ułożyłam sobie plan działania na 30-40 minut) i biegałam 2 do 3 razy w tygodniu.
Z tym bieganiem to też było ciężko. Niestety nie umiem trzymać się tętna 140. Niby lekko, niby bardzo powoli (tempo 6:30 czasem w okolicach 7:00) a mój zegarek pokazuje 155-160. Więc niedawno temu wymyśliłam sobie inną metodę: biegam dłużej, ok. 1h ale robię marszobiegi. Najpierw maszeruję przez jakieś 5-7 minut, potem truchtam i co każde 10 minut zatrzymuję się na 1 minutę, czasem 1.5 minuty na marsz albo na fotkę 😉 Dzięki temu łatwiej jest mi utrzymać niskie tętno, a ja jestem bardziej zadowolona, bo po godzince odczuwam tę moją euforię, nawet jeśli z bieganiem miało to niewiele wspólnego 🙂
„Aniu, to nie jest czas dla Ciebie, to jest czas dla Albatrosa” – powiedziała mi kiedyś koleżanka, gdy na początku trudno było mi się pogodzić z faktem, że nie mogę trenować tak, jakbym chciała. I to jedno zdanie mnie uratowało, totalnie zmieniło moje podejście do sprawy.
Jasne, dla mojego i Albatrosa zdrowia – trzeba się ruszać, więcej – ja chcę i lubię to robić. Ale to nie jest czas na to, żeby mieć wyrzuty sumienia, że zrobiło się tylko dwa treningi w danym tygodniu, pokonało za mało kilometrów. To nie jest czas na to, żeby podchodzić do sprawy na zasadzie: to popracuję sobie nad wytrzymałością, żeby nie zmarnować tego czasu. Jasne, w pełni rozumiem zawodniczki, które biegają całe życie, które urodziły się w górach, wychowały na bieżni. Bardzo je szanuję i podziwiam, ale ja to zupełnie inna sprawa i warto to sobie uświadomić. Nie jestem zawodniczką, bieganie to tylko moja pasja, przyjemność, hobby, coś co lubię robić i bez czego czuję się źle. Dlatego biegam, kiedy tylko mam na to siłę i chęć. Czasem ubieram się cieplej i wychodzę w deszcz, bo chcę, bo czuję, że muszę i nigdy tego nie żałuję. Ale to nie jest czas na plan treningowy, na strategię. Kiedy nie mam siły, zostaję w łóżku, oglądam film albo idę spać. Słucham swojego ciała, choć przyznaję szczerze, że to nie było i nadal nie jest łatwe. Kiedy człowiek przez lata przyzwyczai się do życia na wysokich obrotach, regularnych treningów, diety, ciężko jest patrzeć jak ciało powoli się zmienia i nie mieć wyrzutów sumienia, kiedy nie idziesz na trening. „To nie jest czas dla mnie, tylko dla Ciebie. Na mnie czas przyjdzie za pół roku” – powtarzam sobie i głaszczę swój brzuch, który zdążył się już lekko zaokrąglić. Jeszcze będę tęsknić za tymi dniami, kiedy można było bez karnie powiedzieć: dzisiaj lepiej się położę i odpocznę. No i jak będzie smakował ten powrót do formy? Ach! Tak bardzo chciałam znowu poczuć te emocje, które mną targały, gdy zaczynałam biegać, gdy szykowałam się do pierwszego maratonu. I myślę, że właśnie takie będą! Ta radość, kiedy z treningu na trening stajesz się coraz silniejsza, możesz coraz więcej i coraz szybciej. Przyjdzie na to czas. No i cieszę się na myśl o tym, że już zaczynam czuć tę energię i moc II trymestru. Będzie i joga, i marszobiegi, i basen, i ćwiczenia w domu, ale będą też wieczory z książką lub z filmem, bo to jest jednak czas i dla mnie, ale taki inny, czas na to, bym wreszcie była dobra dla siebie, nie miała wyrzutów sumienia, rozpieszczała się (i bynajmniej nie mam tu na myśli zajadania się lodami;)
Mam nadzieję, że choć moje doświadczenia będą dla ciebie pomocne.
Jeśli podobał ci się ten tekst, to możesz coś dla mnie zrobić. Zamiast zostawiać lajka na fejsie (choć wiadomo, to zawsze bardzo miłe 🙂 pomóż proszę małej Ani, wspierając ją symboliczną złotówką. W ramach projektu “Fajna Życiówka” założyliśmy zbiórkę na siepomaga.pl, gdzie wpłaciliśmy środki, by zadedykować Ani nasz pierwszy bieg na Grenlandii. Będziemy wdzięczni jeśli się do nas przyłączycie:
SZCZEGÓŁY AKCJI TUTAJ: http://www.siepomaga.pl/r/fajnazyciowkadlaani
Pingback: Kontuzja, choroba, ciąża – co robię, kiedy nie biegam? : Panna Anna Biega()
Pingback: Czy można ćwiczyć w ciąży? : Panna Anna Biega()