– Kochanie, ale to był fajny dzień! – powiedział uśmiechnięty, kiedy wsiadaliśmy do samochodu.
– Mówisz to codziennie – delikatnie poklepałam go po udzie, które kilka godzin temu dało z siebie wszystko na zawodach. Niby bieg na 5 kilometrów, niby zabawa tylko dla towarzystwa, bo jak pobiec na maksimum swoich możliwości, kiedy człowiek jest po całym dniu pracy? Ale ja wiem, że kiedy on coś robi, to już na 100%, przynajmniej 100% dla danego momentu. W końcu tym mnie urzekł.
– Bo każdy nasz dzień taki jest – odpowiedział.
Pasja to rzecz święta
Spojrzałam na zegarek, było po 23.00. Jeszcze tyle rzeczy do zrobienia w domu, a budzik i tak zerwie nas przed 6.00. I tak codziennie. Często już nawet zapominam jaki jest dzień tygodnia, bo czy to ma jakieś znaczenie? Właściwie to całkiem fajnie żyje się w takim tempie, bo zanim się obejrzysz, jest weekend. I kolejny weekend i następny. Ale u nas w domu ciężko odróżnić wtorek od niedzieli. Budzik nastawiamy 7 dni w tygodniu, bo nie lubimy marnować czasu. Trenujemy, gotujemy, pracujemy. Lubimy to, co robimy, więc dni tygodnia nie mają dla nas znaczenia. Dużo rozmawiamy. To dzięki tym rozmowom poznaliśmy się tak dobrze, to dzięki nim rodzą się kolejne pomysły i chęć do działania. Pasja – to jest to magiczne słowo. Bez niej wszystko traci sens. Człowiek snuje się jak cień, w każdym tygodniu czeka na piątek jak na zbawienie, ale ono przychodzi tylko na moment. I co? I jak ten moment wykorzystujemy? „Piątek, piąteczek, piątunio. Wreszcie się nawalę” – czytam i przypominam sobie czasy, kiedy moją pasją był redbull z wódką. Potem w sobotę leżysz cały dzień w łóżku, walczysz z potwornym bólem głowy i problemami żołądkowymi. Już sam nie wiesz, czy nad tym kiblem stanąć, czy na nim usiąść. Książki przeczytać się nie da, jeśli film, to jakąś lekka komedia albo kino akcji, bo niczego bardziej skomplikowanego przyswoić się nie da. Wieczorem dochodzisz do siebie i stajesz przed trudnym wyborem: powtórka z rozrywki czy lenistwo z rozsądku? Bez względu na to, którą opcję wybierzesz, niedziela i tak nie będzie szczęśliwa: albo w pośpiechu nadrabiasz wszystko to, co zawaliłeś przez straconą sobotę, albo zawalasz jeszcze więcej. I nawet jeśli nie imprezujesz, weekend ulgi nie przyniesie, jeśli nie masz pasji. Wmawiasz sobie, że „po ciężkim tygodniu pracy, odpoczynek się należy” i zalegasz w łóżku przed wciągającym serialem. Tylko kto powiedział, że to najlepsza forma relaksu? Nie mówię, że tego nie robię. Czasem mam chęć spędzić pół dnia w łóżku i zaserwować sobie randkę z Woody’m Allenem albo pośmiać się oglądając “Przyjaciół”, choć każdy odcinek znam już na pamięć. Ale „czasem” jest tutaj słowem-kluczem. Kiedy „czasem” przychodzi ten moment, doceniam taką formę rozrywki lecz zazwyczaj inaczej wygląda mój dzień.
Masz cel
Sport sprawia, że jesteśmy lepszymi ludźmi. I nie czarujmy się, nie wynika to z faktu, że jesteśmy tak wspaniałomyślni, że myślimy tylko i wyłącznie o tym, by wszyscy wokół nas byli szczęśliwi, po prostu pasja wymaga czasu i zaangażowania. Przestajesz myśleć o pierdołach, skupiasz się na tym, żeby wyznaczyć sobie nowy cel, opracować strategię, która pozwoli ci go osiągnąć, a potem po prostu starasz się każdego dnia położyć jedną cegiełkę na drugiej, żeby zbudować solidny fundament. Twoje myśli skupiają się wokół celu, z kolei napięcie rozładowujesz na treningach.
Pamiętam przygotowania do mojego pierwszego maratonu. Chyba każdy pamięta swój pierwszy większy start, kiedy szykował się do czegoś, czego nie był pewien. Bo niby jak można sobie wyobrazić, że będziesz biec przez prawie 4 godziny i to jeszcze takim w miarę przyzwoitym tempem, jeśli do tej pory masz na swoim koncie dystans o połowę krótszy? Emocje, świadomość tego, że każdy z pozoru nieistotny trening, jest elementem, z którego powstaje większa konstrukcja – to jest to. Nawet nie wiesz, kiedy się zmieniasz. Raptem łagodniejesz, stajesz się dużo bardziej cierpliwy, nabierasz pokory.
Szlifujesz charakter
Kolejne treningi, następne zawody uczą cię prostej zasady: ile włożysz, tyle wyciągniesz. Dzięki temu odnajdujesz w sobie siłę i chęć do działania, bo wiesz, że jeśli zachachmęcisz, oszukasz, to oszukasz samego siebie, tutaj nie ma drogi na skróty. Uda się raz, czy drugi, ale to wszystko do ciebie wróci ze zdwojoną siłą: w postaci bolesnej kontuzji, ściany na zawodach, przetrenowania. Niestety, zła wiadomość jest taka, że nawet wtedy, kiedy dasz z siebie wszystko, sukces nie jest gwarantowany – cóż, życie. Są jeszcze czynniki zewnętrzne, które mogą sporo namieszać i trzeba być przygotowanym na porażkę, na to, by się nie poddawać tylko od razu szykować plan B i C. Wyciągać wnioski i próbować zrobić to jeszcze raz tyle tylko, że inaczej, lepiej. Nabierasz pokory, uczysz się wytrwałości. Nie pozwalasz, by drobne niepowodzenia sprawiały, że rezygnujesz. Uczysz się tego, by walczyć do końca. Nawet nie wiesz kiedy, zaczynasz stosować te zasady w życiu codziennym. Nie olewasz, gdy coś ci nie wychodzi, nie machasz ręką, tylko próbujesz raz jeszcze, i tak do skutku.
Doceniasz małe rzeczy
Podczas treningów, na zawodach nie raz wychodzisz ze swojej strefy komfortu. Inaczej się nie da jeśli masz ambitne cele. Czasem boli, innym razem robi się czarno przed oczami i masz wrażenie, że umierasz, a kiedy indziej po prostu walczysz w deszczu, błocie, upale, mrozie. Biegniesz sobie w górach, przed tobą kilkadziesiąt kilometrów do pokonania, konkretnie 40. Jest słoneczko, piękna pogoda, z uśmiechem na twarzy zaczynasz swoją przygodę. Na drugim kilometrze nieoczekiwanie totalnie zmienia się aura. Robi się szaro, buro, ciśnienie momentalnie spada, a z nieba leje deszcz. Szybko zakładasz kurtkę przeciwdeszczową, która przez kilkadziesiąt minut cię uchroni, ale z butów już po chwili można wylewać wodę. Biegniesz dalej. Walczysz do końca. Przez kilka godzin siąpi deszcz, na szczytach wieje wiatr, który zimnym podmuchem pieści twoje mokre plecy. Ach, jaka ta pieszczota jest nieprzyjemna! Ale nie poddajesz się, biegniesz dalej. W głowie układasz sobie plan działania: Najpierw założę suche skarpety, potem wypiję herbatę z rumem. Nie, chrzanić herbatę, sam rum! Potem gorący prysznic. Czy wiesz, jakie to uczucie dobiec na metę i założyć te suche skarpety? Czy wiesz, jak smakuje gorąca zupa w górach? Albo taka niby najzwyklejsza w świecie drożdżówka? Jak smakuje piwko po maratonie w wielkim mieście, kiedy udało ci się osiągnąć cel? Dopiero wtedy wiesz, jak smakuje życie! Doceniasz każdą rzecz. Kocham sport za to, że dzięki niemu, znam ten smak.
Rozwijaj swoje pasje, próbuj, walcz, żyj!
– Patrz, my nawet nie mielibyśmy czasu się kłócić – wyszeptał, tuląc mnie do siebie i zasnął.