Dziś nie będzie o spalonych kaloriach, dbaniu o sylwetkę, ani o powodach zdrowotnych. Kiedy zaczynamy biegać i po raz pierwszy w życiu wskakujemy w buty, wychodzimy na zewnątrz, zazwyczaj robimy to dlatego, że chcemy schudnąć lub poprawić kondycję, nasz stan zdrowia ogólnie. Po pewnym czasie jednak zapominamy o tym, co skłoniło nas do tego “pierwszego razu” i dajemy się ponieść. I nic dziwnego, bo bieganie daje więcej niż nam się może wydawać.
Dlaczego pokochałam ten sport tak bardzo, że rezygnuję z wakacji, bo wszystkie dni urlopu poświęcam na wyjazdy na zawody, treningi, rekonesanse, obozy? Bo to bieganie sprawiło, że nie wyobrażacie sobie mnie bez tego “firmowego uśmiechu”. Ostatnio podczas spaceru (tak, czasem da się mnie namówić na chodzenie 😉 opowiadałam mojej koleżance, co mi dał ten sport i pomyślałam, że warto byłoby się z Wami podzielić tymi przemyśleniami. Dobra motywacja na słabsze dni i dla tych, którzy dopiero zaczynają.
Wytrwałość w dążeniu do celu
Bieganie uczy Cię pokory, wytrwałości do celu, tego, że w życiu obowiązuje zasada “Nie od razu Rzym zbudowano”, a na sukces trzeba zapracować regularnym dokładaniem małych cegiełek. To, jak przygotowujesz się do maratonu, czy zrobienia “życiówki” na określonym dystansie, przekłada się na wszystkie inne sfery. Zauważyłam, że zupełnie inaczej działam w pracy, w życiu osobistym. Kiedyś byłam niecierpliwa. Musiałam mieć “już” albo wcale.
Smak porażki: uczysz się na błędach
Dzięki bieganiu (na pewno inne dyscypliny sportowe uczą tego samego), zaczynasz rozumieć kolej rzeczy: do sukcesu doprowadzi nas praca wykonywana codziennie. Nie zawsze jednak wszystko pójdzie zgodnie z planem. Mimo tego, że dobrze zaplanowałeś sobie treningi, regularnie przygotowywałeś się do zawodów, są pewne czynniki, które mogą wszystko przekreślić: nagła kontuzja, choroba, ekstremalne warunki atmosferyczne, czy choćby źle dobrany but i już nie udaje nam się do końca zrealizować planu, bo na mecie jesteśmy o kilka sekund później niż planowaliśmy.
W życiu jest tak samo. Nawet jeśli bardzo konsekwentnie realizujesz plan, jesteś pracowity, regularny we wszystkich czynnościach, może się zdarzyć coś niespodziewanego. Kiedyś porażka zniechęcała mnie do podejmowania kolejnych prób. Dzisiaj siadam, zastanawiam się, co poszło nie tak, wyciągam wnioski i próbuję jeszcze raz. Zupełnie jak w wyścigu na 10 km, gdzie za pierwszym razem wystartowałam za szybko, a teraz nawet w najtrudniejszych warunkach udało się zrobić życiówkę, bo wiedziałam jak rozłożyć siły.
Wewnętrzny spokój
Myślicie, że zawsze byłam taka uśmiechnięta? Owszem, zawsze lubiłam zabawę, żarty, dużo mówiłam, ale łatwo było mnie wyprowadzić z równowagi, wkurzyć. Często płakałam. Teraz? Ostatnio próbowałam sobie przypomnieć, kiedy to się zdarzyło po raz ostatni. Nie pamiętam. Mówię poważnie, nie pamiętam kiedy płakałam albo awanturowałam się. Bieganie pozwala mi się pozbyć wszystkich złych emocji. Wracam uśmiechnięta, spokojna. Ale o tym nie muszę Was zapewniać, to sami wiecie.
Przywrócona wiara w ludzi
Najważniejsze: dzięki bieganiu na nowo uwierzyłam w ludzi. Wszyscy Ci, którzy są wokół mnie odkąd biegam, to cudowni ludzie, których znasz mało, a czujesz, jakby to była Twoja rodzina. Na ulicy, podczas treningów, na zawodach poznałam tyle fantastycznych osób. Nie ma skrępowania, nie ma nie czegoś, co sprawiałoby, że czujesz się niezręcznie. Wszyscy od razu stają Ci się bliscy i po prostu chcesz być obok. Nikt nie jest agresywny, każdy chętny do pomocy. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć: uwielbiam ludzi 🙂
Na dowód przytoczę historię ekstremalną. Kilka dni temu, pod koniec czerwca, wylądowałam w Bieszczadach na rekonesansie trasy Maratonu Bieszczadzkiego: Rekonesans trasy Maratonu Bieszczadzkiego. Było cudownie, ale sami wiecie jak jest w Bieszczadach: lało, było błoto. Przemokliśmy, a z butów można było wylewać brązową maź już po 3 km. Rozbroili mnie wszyscy ludzie, których spotkaliśmy, gdy już zeszliśmy na dół i zabłoceni, przemoknięci szukaliśmy samochodu. Kilka osób, które zauważyły nas na drodze, same z siebie zatrzymały się i proponowały, że nas podwiozą. “Nie, dziękujemy, jesteśmy cali w błocie” – odpowiadaliśmy. “Nic nie szkodzi, nie ma problemu” – komentowali. Byłam w szoku. Kiedy już dotarliśmy do samochodu, za szybą znaleźliśmy kartkę z zaproszeniem na kawę. Biegacz z Warszawy rozpoznał nas i jeszcze wyszedł nam na spotkanie, by upewnić się, że zauważymy kartkę. Przemoknięci, zmarznięci, rozgrzaliśmy się przy kominku tak fantastycznym domu. To była cudowna nagroda za cały trud. Jeszcze raz dziękuję wszystkim, których poznałam dzięki bieganiu!
No i powiedzcie mi: czy można tego nie kochać? Nie piszę dalej, bo jeszcze się tak wzruszę, że się poryczę, a jak mówiłam, już nie pamiętam kiedy to miało miejsce po raz ostatni, na pewno to było ze szczęścia 😉