Co zrobić, żeby biegać regularnie? Jak się zmotywować? Czy każdy powinien biegać? – to seria pytań, które są mi bardzo często zadawane. Mam na nie jedną odpowiedź: jeśli pokochasz to robić, nikt nie będzie musiał Cię namawiać na kolejny trening, jeśli tego nie lubisz, poszukaj innego sportu, w który się wkręcisz tak, jak ja w bieganie. Przecież to ma być przyjemne. Tylko czy zawsze jest?
Bieganie, niby największa miłość mojego życia. No tak, bo to właśnie dzięki niemu stałam się zupełnie innym człowiekiem. Wyciszyłam się, nauczyłam przebywać sama ze sobą, słuchać własnych potrzeb. Zrozumiałam czego chcę, a czego nie chcę, spędziłam sama ze sobą tyle czasu, że wreszcie udało mi się dobrze poznać samą siebie. Co więcej, nawet udało mi się polubić tę laskę, bo okazało się, że nie jest taka zła. A dopiero wtedy, gdy już siebie znasz, wiesz czego chcesz i akceptujesz to, kim jesteś, możesz żyć pełnią życia. Przynajmniej ja tak myślę. Dlatego zawsze będę kochać ten sport. Bieganie nauczyło mnie jeszcze jednego: cierpliwości i wytrwałości w dążeniu do celu. Dawniej poddawałam się, gdy podjęta próba kończyła się fiaskiem. Dziś podnoszę się i próbuję raz jeszcze.
Ale bieganie ma też swoje ciemne oblicze. Nawet nie wiesz kiedy, wciąga Cię bez reszty. Któregoś dnia wstajesz i orientujesz się, że zaczyna kierować Twoim życiem.
Mieszkanie: przeprowadzić się tak, by mieć 6 minut piechotą do pracy, czy zamieszkać na Powiślu i dojeżdżać w jedną stronę 50 minut? Oczywiście, że na Powiślu, lepiej stracić 9 godzin w tygodniu na dojazdy niż mieszkać w dzielnicy, gdzie są mało ciekawe tereny do biegania.
Życie towarzyskie: “To co Ania, tyle czasu nie widzieliśmy się w stałym składzie. Piątkowy wieczór wszystkim pasuje. Napijemy się trochę, potańczymy, pogadamy”. Co na to Ania? “Ale ja mam w sobotę trening tempowy, muszę się wyspać, bo to ciężka sprawa”.
Ja rozumiem, że ważne zawody, że życiówka, półmaraton, maraton, ale nie, trening! Ja przecież ciągle trenuję… i co w każdy weekend ta sama historia? Naturalna kolej rzeczy: mam sporo nowych znajomych, biegaczy, triathlonistów rzecz jasna. Ale tęsknię za swoją drużyną i staram się wszystko godzić.
Czas wolny: czas wolny czy inaczej zwany czas dla siebie, to czas na treningu. Innego czasu właściwie brak, Urlop? W zeszłym roku tradycyjny urlop to były 3 dni z 26. Cała reszta to zawody, konferencje i inne spotkania biegowe. A człowiek chciałby tak po prostu gdzieś wyjechać na tydzień i owszem biegać, ale wtedy kiedy chce i tak jak chce…
I żeby było jasne: niczego nie żałuję. Kocham moje bieganie na Powiślu (ha! kupiłam sobie rower, więc dojazdy będą przyjemniejsze), przepracowane w pocie czoła weekendy, nie pamiętam kiedy na wakacjach bawiłam się tak dobrze jak na obozie biegowym. Chciałam tylko powiedzieć jedno: trzeba pamiętać o umiarze.
Nawet nie wiesz kiedy, przestajesz biegać, a zaczynasz trenować. Owszem, to genialna sprawa, kiedy raptem nie wychodzisz tak po prostu z domu, by polecieć przed siebie, a masz konkretne zadanie do zrealizowania. Jeszcze lepiej, jak po kilku tygodniach startujesz i widzisz, że ta praca nie poszła na marne, że jest efekt. Pojawia się kolejna życiówka, widzisz, że jesteś coraz szybszy, mocniejszy, że z dnia na dzień stajesz się coraz lepszy, a wszystko dzięki pracy nad sobą. To ogromna satysfakcja. Ważne jest jednak to, by nie zatracić się w tym do końca. Zrozumiałam to w ostatnich tygodniach. Zauważyłam, że ciągle nie mam czasu dla bliskich, dla siebie, że nie mogę robić nic, co sprawia mi przyjemność (poza bieganiem). Jednak w pewnym momencie i to bieganie przestanie być frajdą, jeśli poczujesz, że dzieje się to kosztem innych spraw. Dlatego doszłam do wniosku, że czas na metodę małych kroków.
Na każdy sezon wyznaczam sobie cel:
– dwa lata temu chciałam przebiec maraton i zmieścić się w czterech godzinach w debiucie – check.
– w zeszłym roku chciałam poprawić wynik w połówce, maratonie i złamać 45 minut w wyścigu na 10 km – check.
W tym roku wiosną chciałam złamać 1:40 w półmaratonie i 3:30 w maratonie. Wszystko fajnie, ale nie przewidziałam tego, że będę aż tak dużo pracować i aż tak dużo wyjeżdżać. Czy to oznacza, że powinnam się uspokoić i pracować mniej? Ale ja kocham moją pracę i lubię życie na walizkach. Nie chcę z tego rezygnować, nie teraz. Dlatego podjęłam dojrzałą biegowo decyzję: pobiegnę wolniej, pobiegnę na tyle na ile pozwoli mi mój organizm. Brak snu, brak regeneracji, nie do końca zrealizowany plan treningowy, bo w Polskim Busie, w którym np. teraz akurat siedzę, czy na pokładzie samolotu ciężko byłoby biegać. Ciężko jest podjąć taką decyzję i zmienić plan (w Pradze i tak powalczę o 1:40, ale na maratonie spróbuję polecieć na 3:35 i jesienią zaatakuję 3:30), gdy miało się to w głowie od kilku miesięcy, ale dotarła do mnie jedna rzecz: bieganie ma być czystą przyjemnością. Jedziesz za granicę, zwiedzasz piękne miejsca, spotykasz się ze znajomymi, którzy też biegną, jest świetna atmosfera i co? I mam być zła, bo przybiegłam na metę dwie minuty później niż chciałam? A weź się uspokój, kobieto! – przemówiłam sama do siebie. Ja chce kochać bieganie całe życie. To ma być zabawa, miły czas, nagroda za regularne treningi: czyli przyjemny start na luzie. I tak będzie!