Bieg na dystans 10 kilometrów dla mnie jest trudnym biegiem. Jedno jest pewne: trzeba cisnąć, a ja cisnąć za bardzo nie potrafię. 10 kilometrów to też nie 100 metrów zatem trzeba cisnąć, ale z głową, by wystarczyło sił do końca biegu.
W tym roku postawiłam sobie za cel szlifowanie 10 kilometrów. Owszem, będę też biegać półmaratony, a na koniec sezony trzasnę sobie Maraton w Berlinie (ambitne cele już są i stanę na głowie, by je zrealizować 😉 jednak w sporcie najbardziej pokochałam to, że jest walką z sobą samym, z własnymi słabościami. Nie ścigam się z innymi, choć już w trakcie biegu kocham to uczucie, gdy nie wiem skąd budzą się we mnie pierwotne instynkty i zaczynam biec za zwierzyną, co dodaje mi sił: teraz powoli wyprzedzę pana w niebieskiej czapeczce, a temu w skarpetach kompresyjnych będę próbować dotrzymać kroku, widzę, że jest szybszy ode mnie. Rywalizacja dodaje sił, ale dla mnie zawody to walka z moją głową. Bieg na 10 kilometrów do tej jest dla mnie najtrudniejszym dystansem z kilku powodów: bo boli, bo trzeba prawie przez cały czas dawać z siebie wszystko, bo to czas, by realnie spojrzeć na swoje możliwości. Podobno najlepiej biec przez cały czas stałą prędkością, ale żeby to zrobić, potrzebne są lata doświadczeń i niesamowita znajomość własnego organizmu. W ostatnią niedzielę stawiłam czoło swojemu największemu koszmarowi i udało się. Poprawiłam swój dotychczasowy wynik na 10 km z 50:20 na 47:12 co po długiej zimie jest dla mnie bardzo motywujące. Tak jak wiecie, ja dopiero raczkuję, nie poczuwam się do radzenia innym, brak mi doświadczenia i wiedzy. Jednak to, że walczę i bardzo chcę sprawia, że widzę spore postępy, dlatego podzielę się swoimi przemyśleniami po 10km w Raszynie. Może ktoś z Was ma podobny problem do mnie. A to tylko siedzi w naszej w głowie. „Tylko” to złe słowo, dla mnie to „aż”.
1. Kameralnie czy masowo?
Zastanów się, czy wolisz zmagać się ze strachem na dużych masowych imprezach, czy podczas kameralnych biegów. Ja jeszcze nie mam odpowiedzi na to pytanie, dopiero testuję. Podczas małych jest genialna atmosfera i dużo mniejszy stres, podczas dużych z kolei więcej kibiców i niesie Cię tłum. Lubię obydwa warianty i staram się mieszać biegi takie jak ten w Raszynie z Biegnij Warszawo czy jutrzejszym Orlenem.
2. Zadbaj o dobrą playlistę
Nie wszyscy biegają z muzyką. Jedni wolą audiobooki, inni chcą słuchać własnego oddechu i dopingujących na trasie ludzi. Ja lubię odpłynąć. Tłum kibiców ustawionych na trasie działa na mnie jak narkotyk, który od razu trafia do krwioobiegu i sprawia, że nogi same pracują, jednak wolę biec z muzyką i być w swoim świecie. Wybierz piosenki, które lubisz, by dodawały Ci sił nawet wtedy, gdy myślisz, że nie uda Ci się dobiec do mety.
3. Wycisz się
Przed samymi zawodami lubię na jakieś pół godziny się odciąć. Włączam sobie muzykę, no dobra przyznam się: tańczę sobie i śpiewam ☺ po cichu, delikatnie tak, by nikt mnie nie zauważył. To mnie wprowadza w lepszy nastrój, rozluźnia, sprawia, że już nie mogę się doczekać startu. Znajdź swoją metodę.
4. Rozgrzewka dobrze robi
Kiedyś się oszczędzałam: delikatna rozgrzewka tak, ale jak jej nie było to też ok. I rzeczywiście było ok, ale tym razem dałam sobie jakieś 20 minut na rozbieganie, kilka skipów i od razu byłam tak nakręcona, że już tylko chciałam biec.
5. Poproś o doping
Oprócz tłumu nieznanych Ci ludzi, poproś kogoś bliskiego, żeby z Tobą pojechał. Dzięki temu na trasie będziesz wiedzieć, gdzie możesz liczyć na wsparcie, a na mecie będzie się z kim cieszyć. Mnie po każdym biegu roznosi i od razu chcę robić milion rzeczy na sekundę. No i będzie ktoś, kto zrobi Ci zdjęcie na fejsa ☺
6. Zacznij wolniej
Tak, bieg na 10 km to nie miejsce na trucht na początku, ale zacznij z głową. Ja ostatnio zaczęłam za szybko, 4:28 na pierwszym kilometrze przy moich możliwościach to była lekka przesada;) Dałam się ponieść euforii. Na szczęście miałam na tyle oleju w głowie, że przystopowałam. Wynik cudowny, cieszę się, ale wiem, że źle pobiegłam. Trzeba było zacząć nieco wolniej i przyspieszyć na dobre po 3 kilometrach. Każdy ma na to swój sposób. Ja będę teraz testować różne rozwiązania, ale od razu mogę powiedzieć, że nie jest lekko, gdy czujesz ostre zmęczenie na 4 km, a jeszcze ponad połowa przed tobą. Lepiej nieco spokojniej zacząć, a później już bezlitośnie cisnąć do końca. Do tego będę dążyć ☺
7. Biegnij swoim tempem
Nie daj się wkręcić w sytuację, że kogoś ścigasz. Znajdź swoje tempo i bądź mu wierny. Dopiero pod koniec warto gonić. Zobaczysz jak miło jest, gdy najpierw wyprzedzają cię ludzie , a później ich wszystkich mijasz, bo miałeś zapas energii i nie wypstrykałeś się już na samym początku. Taką satysfakcję rozsądnego rozłożenia sił miałam podczas półmaratonu, niestety wstyd się przyznać, ale podczas ostatniej dyszki to mnie wyprzedzali. Stąd wiem, że za szybko zaczęłam i dlatego radzę, by tego nie robić.
8. Pij wodę
Nie przejmuj się tym, że zwolnisz, by napić się wody. Ulga jaką poczujesz, gdy zaspokoisz pragnienie, doda Ci tak dużo energii, że nadrobisz to. Nie ma nic gorszego niż bieg z poczuciem, że chce Ci się pić. Niestety na ostatnim nie było takiej możliwości przez pół biegu myślałam o tym, jak bardzo chce mi się pić.
9. Przy mecie goń króliczka
Mówiłam, by nie gonić nikogo? Prawda, ale na ostatnich kilometrach (np.3) warto znaleźć sobie kogoś mocnego i zanim podążać. Łatwiej będzie się nie poddać i walczyć do końca. Na ostatnim kilometrze warto wyprzedzić kilka osób. Szczególnie tych ze swojej kategorii 😉
10. Nie odpuszczaj do końca
Walcz do końca, nawet jeśli widzisz, że już udało się zrealizować cel. Ja nadal mam z tym problem. „Nie finiszujesz!” – słyszałam nie raz. „To stój przy mecie i krzycz, bym zapie… ” – mam ochotę powiedzieć ☺ Na szczęście jakiś miły Pan, który już odebrał swój medal zrobił to podczas ostatniej dychy i zadziałało. Teraz będę sobie sama kibicować na ostatnich metrach. Słuchajcie wtedy tłumu, niech dodaje Wam sił!
Powodzenia!