Pośpiech, wieczny pośpiech. Niby przed nosem leży kalendarz, jest lista zadań do zrobienia na dziś, logicznie byłoby „lecieć” po kolei. Ale nie! Tak się nie da, po co? Lepiej rozgrzebać trzy rzeczy, w między czasie sprawdzić maile i na kilka od razu odpisać, bo przecież „trzeba” teraz, to nie może zaczekać. W pewnym momencie patrzę na zegarek: za dziesięć minut muszę wychodzić, a ja jeszcze w połowie zdania, nie spakowana, nie ubrana. Wszystko szybko, wszystko „na już”. Biegnę, żeby zdążyć. Kto tego nie zna z autopsji? Robimy to codziennie. A paradoks polega na tym, że biegnę, by zdążyć na jogę. Spieszę się, żeby się wreszcie zrelaksować i znaleźć w ciągu dnia godzinę dla siebie…
Przypomnijcie sobie, jak się czuliście, kiedy weszliście na salę i jak się czujecie teraz – mówi Katri, która stworzyła to miejsce, do którego chodzę. Uśmiecham się pod nosem, bo doskonale pamiętam siebie sprzed 90 minut. Teraz jestem zupełnie innym człowiekiem: odprężona, zrelaksowana, uśmiechnięta. Wracam do domu, jem, włączam komputer, zaglądam do listy zadań na dziś i myślę: „No dobra, to jedziemy po kolei”. Ale potem przechodzi przez moją głowę myśl: „A może położę się na chwilę z książką na kanapie. Przecież jestem w ciąży, wstaję codziennie o 6:20, mogę czasem chwilę odpocząć, nawet powinnam” – rozgrzeszam samą siebie w myślach i kładę się. Czytam dwie strony i zasypiam. W biały dzień! Budzę się półtorej godziny później i wracam do mojej listy. To cud! To się nie zdarza!
Jakiś czas temu zdałam sobie sprawę z tego, że mam pewien problem: nie umiem odpoczywać. Nawet wtedy, kiedy położę się na kanapie, muszę grzebać w telefonie i odpisywać na maile, układać w głowie plan działania na następny dzień. Co ja mówię! Zacznijmy w ogóle od tego, że ja się sama z własnej woli na tej kanapie nie położę! Trzeba mnie namówić, przekonać, poprosić. Wtedy z bólem serca wyciągam nogi ale i tak najchętniej zabiorę ze sobą laptopa, telefon, no przynajmniej notatnik, bo przecież jak wpadnie mi do głowy jakaś myśl, albo przypomni mi się, że coś miałam zrobić? Myślę, że tej dziwnej choroby nabawiłam się wtedy, kiedy musiałam przez kilka lat łączyć wiele wątków: pracować przynajmniej 8-10 godzin dziennie, trenować 6 razy w tygodniu, prowadzić bloga po pracy, treningach i w weekendy, organizować swoje wyjazdy, umawiać się na wywiady, rozmowy. Wszystko na raz, wszystko na już. Kiedy odpoczywałam, miałam wyrzuty sumienia: „Przecież mogłabym w tym czasie tyle zrobić!”. Moja głowa była nieustannie zawalona tysiącem spraw. „Wiesz, współczuję ludziom, którzy cierpią na bezsenność. To musi być straszna przypadłość” – moja druga połowa zdjęła kaptur z głowy i otworzyła właśnie oczy po dwudziestominutowej drzemce. „Ja nie mogłam spać. Kilka dobrych miesięcy. Do dziś pamiętam jak się czułam: było mi wiecznie zimno, byłam głodna i pamiętałam połowę rzeczy, które się wydarzyły danego dnia. Do tego chodziłam strasznie rozdrażniona” – przypomniałam sobie jak sama doprowadziłam się do takiego stanu. „Pamiętam! Wtedy się poznaliśmy! Zobacz, jaka jesteś dzisiaj”. Dzisiaj wszystko jest zupełnie inaczej. Oczywiście wpływ na ten stan rzeczy miało mnóstwo czynników: uporządkowanie sytuacji zawodowej, wsparcie bliskiej osoby, lepsza organizacja, ale też bardzo zmieniła mnie ciąża. Ten moment, kiedy dałam się przekonać, że nie tylko praca, ciągłe dążenie do sukcesu, czy tego, by na koncie pojawiło się więcej zer, ma wpływ na to, czy będę zadowolona z siebie. Nie wyścig z samą sobą po kolejną życiówkę, a troska o własne ciało i głowę. Często, kiedy ktoś mnie pyta: „Jak się czujesz?” – odpowiadam żartobliwie: „Lepiej niż przed ciążą”. Bo coś w tym jest. Uspokoiłam się, jakoś tak lepiej skomunikowałam sama ze sobą. Jestem dla siebie lepsza, bardziej wyrozumiała, trudniej wyprowadzić mnie z równowagi, choć oczywiście jest to wciąż bardzo możliwe;). Wiem, że przede mną jeszcze długa droga, ale fajnie, kiedy widzisz w sobie te zmiany, kiedy widzą je w tobie inni.
Joga – to hasło pojawiło się już któryś raz. „Aniu, już w trzecim trymestrze to koniecznie się przełam i idź. Spróbuj, to bardzo dobrze robi: relaksuje, rozluźnia, pomaga przygotować ciało do porodu, daje taki wewnętrzny spokój” – namawiały mnie koleżanki. Ale ja nie chciałam, wiedziałam, że to nie dla mnie. I nie tak, że się uparłam i nie. Próbowałam kilka razy: dziesięć lat temu, pięć, dwa i nie, po prostu nie. To nie dla mnie. Ale myślę sobie: no dobra, spróbuję raz jeszcze. Znalazłam jogę dla kobiet w ciąży – start zajęć, akurat tego samego dnia. Ech, czyli na pewno za późno, już nie ma miejsc, już się nie da – szukałam wymówki. Ale napisałam maila, żeby mieć to na papierze. „Hello Anna! Good news, you can still join us. See you this evening”. Świetnie! Też mi good news. Ale poszłam, no nie było wyjścia. Wiadomo, na tego typu jodze wycisku nie należy się spodziewać raczej ćwiczeń oddechowych, relaksacyjnych i o to chodziło. Wróciłam do domu jak inny człowiek i od tamtej pory zwariowałam. Wykupiłam sobie karnet, żebym oprócz kursu dla ciężarnych, mogła chodzić więcej. I powiem Wam, że zakup żadnej torebki czy butów nie sprawił mi takiej przyjemności jak ten! Dawno nic tak bardzo mnie nie ucieszyło. Takie prezent ode mnie dla siebie. Porozmawiałam z instruktorką z wieloletnim doświadczeniem również w prowadzeniu kobiet w ciąży, które zajęcia będą dla mnie odpowiednie, a które nie. O tym napiszę więcej już wkrótce, na razie sama bacznie się wszystkiemu przyglądam. Bardzo powoli uczę się skupić na „tu i teraz”, jeszcze lepiej wsłuchać w swoje ciało. Uświadamiam sobie, że niby zrelaksowana czytam książkę, a tak naprawdę ma zaciśnięta szczękę albo spięte ramiona. „Chodź, rozciągniesz się trochę i zrelaksujesz” – zaproponowałam ostatnio w domu, kiedy widziałam, że i jemu dobrze by to zrobiło. Zadziałało.