Nie zbliżę się do 3 godzin w maratonie, nie zrobię pełnego Ironmana, nie złamię 20 minut w wyścigu na 5 kilometrów, nie pokonam dystansu 120km w wysokich górach. Z pewnych rzeczy warto zdać sobie sprawę. Nie jestem aż takim wymiataczem. „Wszystko się da, jeśli się czegoś bardzo chce i ciężko na to pracuje” – mówią i ja też się pod tym podpisuję. Być może udałoby mi się zrealizować większość z tych założeń, gdybym trenowała dwa, trzy razy tyle co teraz, przeszła na ostrą dietę, bo te kobiece kształty nie pomagają 😉 , ale jest jedna najważniejsza sprawa: ja wcale nie chcę. Kocham sport, zdrowy tryb życia, ambitne wyzwania, mam ogromny szacunek do ludzi, którzy z tak ogromnym zaangażowaniem podchodzą do biegania, że podporządkowują mu w dużym stopniu swoje życie. Często patrzę na nich nie tylko z podziwem, ale nawet swego rodzaju zazdrością: też chciałabym taka być, ale nie jestem. Jestem Anią, która lubi powiedzieć: „Nie, nie robię dzisiaj interwałów, bo mam ochotę na dłuższe wybieganie.”. Jestem Anią, która zamiast iść na basen, pójdzie na siłownię, bo tak się dzisiaj czuję. Ale czy to jest koniec świata? Czy to znaczy, że mam zrezygnować z biegania, bo się nie nadaję? Nie! To oznacza tylko jedno: to, co komuś sprawia przyjemność, nie musi mnie uszczęśliwiać. Coś, co jest celem i marzeniem Tadka czy Wioli, może być moim koszmarem, a moje przyjemności, będą dla nich niezrozumiałą nudą. Warto to sobie uświadomić.
Kiedy trenuję, wkładam w to całe swoje serce tylko to te wyniki nie są dla mnie aż tak ważne, żebym rezygnowała z innych rzeczy, które lubię. Po prostu, tak już mam, taka jestem. Złamałam kiedyś 45 minut na dyszkę i 1:40 w półmaratonie – to też całkiem fajny wynik. Mam jeszcze jedno marzenie – 3:30 w maratonie, bariera, której kiedyś nie udało mi się pokonać ze względu na kontuzję, ale życie się nie kończy, jeszcze zdążę 🙂 Kocham wycisk w górach na dystansie zbliżonym do maratońskiego, ale marzę o tym, żeby kiedyś zaszaleć i pokonać takie 80km w Alpach lub innych wysokich i wymagających górach. Tego chcę!
Nie będę modelką, ani królową zakupów, nie będę pewną siebie kobietą, która flirtuje na każdym roku, choć patrzę na takie z podziwem. I choć możecie w to nie wierzyć, jestem nieśmiała, często nawet się wstydzę, potrzebuję czasu, by poczuć się pewnie w nowym towarzystwie. Kupuję czasem Vogue’a, żeby podejrzeć co tam nowego powymyślali znani projektanci i żałuję, że nie mam w sobie takiego głodu posiadania pięknych rzeczy. Chciałabym być jak te panie z kolorowych magazynów: idealnie uczesana, umalowana według najnowszych trendów i ubrana tak, że każdy oglądałby się za mną na ulicy. Ale nie jestem. Jestem Anią, która ma w swojej szafie kilka lepszych butów czy szminek, ale od lat używa tych samych, bo jej pasują, bo dobrze się w nich czuje, a skoro się sprawdziły, to po co szukać innych? Czasem chciałabym spędzić trochę czasu oglądając na youtube filmiki na temat tego, jak umalować sobie oko, jak podkreślić kości policzkowe i jakie jeansy kupić, by pupa wyglądała lepiej. Nawet próbowałam, ale powiem szczerze: nie wkręcam się, nie sprawia mi to przyjemności, wolę obejrzeć film, gdzie jakaś kobieta przygotowuje się do swojego pierwszego biegu ultra albo poczytać jedną z powieści, które czekają na mojej półce w rządku.
Nie będę idealnie zorganizowana, na moim pulpicie nie będzie czysto i przejrzyście, a ubrania w mojej szafie nie będą pokompletowane w gotowe zestawy. Bardzo bym tego chciała, próbowałam, to mnie nie uszczęśliwia. Działa przez jakiś czas, a potem czuję się dziwnie, sztucznie, czuję, że robię coś wbrew sobie. Nie będę wysoka, nie będę miała nóg do ziemi, ani bujnych loków do pasa. Ok, mogłabym codziennie chodzić w szpilkach, zapuścić włosy i codziennie spędzać godzinę przed lustrem by doczepiać sobie dodatkowe pasma, ale to nie ja. Ja lubię wyskoczyć rano na szybki trening, potem w 5 minut wysuszyć włosy i rozkoszować się na spokojnie pysznym śniadaniem. Lubię podejmować spontaniczne decyzje, podróżować (nawet, kiedy mówię, że mam dość), wąchać stare i nowe książki, pisać piórem i patrzeć jak atrament powoli wsiąka w papier. Lubię długie spacery z przyjaciółką, podczas których rozmawiamy o rzeczach ważnych i o pierdołach. Lubię zapach kawy, smak malin i czereśni. Lubię wino na trawie w parku i to wyciągnięte po cichu z torebki w kinie.
Kocham muzykę, wszelaką, wieczory w teatrze i dające do myślenia filmy. Te o życiu lubię najbardziej, choć te proste, śmieszne też lubię – relaks i zabawa dają szczęście. Uwielbiam marnować czas w księgarniach i bibliotekach. Tam odpoczywam psychicznie. Notuję skrzętnie kolejne tytuły, które „muszę” przeczytać, czasem robię zdjęcia okładek. Wydaje tam pieniądze, ale tylko wtedy, gdy kupuję książki i dobrej jakości jedzenie – nie mam wyrzutów sumienia. Nowa szminka od Chanel już nie dała by mi spać w nocy, dlatego kupuję taką raz do roku 😉
Kocham sponiewierać się na siłowni, a po pływaniu czuję się jak nowonarodzona. Ale największą radość daje mi bieganie. Uwielbiam robić to w górach, w lesie, w parku. Kocham zieleń, naturę, przyrodę. Lubię biedronki, krowy, kury i zapach trawy. Zawsze lubiłam. Właściwie to, co robiłam, kiedy byłam małą dziewczynką, do dziś wprawia mnie w dobry nastrój. Warto czasem zapytać to nasze wewnętrzne dziecko, co sprawia mu przyjemność, na co ma ochotę, żebyśmy pamiętali o tym, kim jesteśmy i realizowali swoje marzenia, a nie innych. I tego i sobie i Wam życzę, bo w dzisiejszym świecie łatwo dać sobie wmówić, że jak chcesz się zabawić, to musisz iść na drinka do klubu, a jak chcesz biegać, to musisz przebiec maraton… A może ja się lepiej bawię jak gotuję z kimś bliskim przy lampce wina i najbardziej lubię półmaratony?