Bywają różne dni: czasem czujesz, że z każdej strony rozpiera Cię energia, a kiedy indziej nie masz siły podnieść się z łóżka. Z bieganiem jest podobnie: są treningi, kiedy nogi same Cię niosą i musisz się powstrzymywać, by nie przesadzić, bo przecież dzisiaj miało być spokojnie, i takie, kiedy zrealizowanie najprostszego na świecie planu graniczy z cudem. To normalne, nie ma co się załamywać, tylko słuchać swojego ciała i odpowiednio reagować.
Nie mam wielkiego doświadczenia, biegam dopiero od kilku lat, ale w tym czasie zdążyłam zauważyć jedną ważną rzecz: najskuteczniej trenuje się wtedy, kiedy ufasz sobie samemu. Co to oznacza w praktyce? Załóżmy, że trzymasz się jakiegoś planu treningowego: czasem jest to gotowiec pobrany z internetu, z książki, a innym razem po prostu masz trenera, który podsyła Ci rozkład jazdy na najbliższe dni. Wiesz, co masz robić. Wychodzisz na trening i mimo tego, że zgodnie z planem miałeś zrobić interwały, to Ty masz ochotę na spokojne rozbieganie, bo chcesz przemyśleć sobie parę spraw, nie czujesz się na siłach, by pocisnąć. Albo jeszcze inna sytuacja: w ogóle nie masz ochoty biegać, tylko wolisz chcesz iść popływać albo na masz ochotę na trening grupowy na siłowni. Co zrobić? Sprawa bardzo indywidualna. Są ludzie, którzy powiedzą: trzymaj się planu, bo sobie zaszkodzisz albo nie osiągniesz celu. Co powiem ja? Olej interwał i zrób dłuższe wybieganie albo idź na siłownię. Dlaczego? Jest wiele powodów. Po pierwsze: nie jesteśmy sportowcami szykującymi się do Mistrzostw Świata (no chyba, że jesteś, ale wtedy raczej nie czytasz mojego bloga;), po drugie i najważniejsze: uprawianie sportu ma być przyjemnością. Owszem, nie zawsze będzie miło, lekko i przyjemnie, jeśli masz ambitny cel. Niektóre treningi naprawdę potrafią dać w kość, ale nawet to zmęczenie podczas tempówek czy podbiegów na swój sposób jest rozkoszą w czystej formie i każdy, kto biega, wie o czym mówię. Nie zaprzeczaj: kochasz to uczucie “po”, kiedy pot spływa cienkimi stróżkami po plecach, a Ty myślisz sobie: ale jestem zaj…sty! Nikt mnie nie pokona! No przyznaj się, czasem tak myślisz 🙂 Ja się czasem czuję jak królowa życia i jestem z siebie dumna, kiedy zrobię coś ciężkiego.
Ale właśnie o to chodzi: raz masz moc, a raz nie. Jeśli któregoś dnia odczuwasz, że już jesteś zmęczony, że masz ochotę na lżejszy trening albo na odmianę: moja rada jest taka – zrób to, co podpowiada Ci Twój organizm. Przecież i tak będziesz aktywny, a przynajmniej wrócisz do domu z uśmiechem na twarzy i chęcią na kolejny trening. Czasem po prostu warto wymienić dni, zaufać instynktowi, posłuchać siebie. W tym tygodniu od trzech osób słyszałam, że już miały dość. Jedna – najbardziej ambitna z tych trzech – zaufała sobie i odpuściła kolejny cięższy trening, gdy poczuła się zmęczona. Dwie pozostałe nie. Najbardziej boje się o jedno: by nie doprowadzić się do stanu, kiedy masz tak bardzo dość, że przestajesz to lubić. Ok, to chwilowe, miłość do biegania jest zbyt silna i za chwilę wraca. To jak w związku: czasem nie możesz się oderwać od ukochanej osoby, a czasem chcesz od niej odpocząć. Dlatego ja jestem zdania, żeby posłuchać siebie i nie dać się zwariować. Przetestowałam obydwa warianty. Kocham to niewdzięczne bieganie.