W zeszły weekend podczas zawodów Zugspitz Ultratrail w Alpach dotarło do mnie, że faktycznie jest niewiele rzeczy, które są w stanie mnie powstrzymać. Noc przed zawodami totalnie nieprzespana. Deszcz dudnił w szyby całą noc. Czuł, że się wiercę, kręcę, pewnie sam przez to gorzej spał, a też miał ważny start. “Nie denerwuj się, śpij. Nie musisz tego biec. Jeśli się okaże, że jest ślisko i niebezpiecznie to nie wystartujesz. Nic nie musisz. Spokojnie” – pogłaskał mnie i przytulił. W końcu zasnęłam na godzinę. Rano padało nadal i choć wszystko od początku szło nie tak, pobiegłam.
Leciałam zmęczona, z kiepskim nastawieniem, a deszcz stopniowo ale z ogromną konsekwencją ciął moje policzki, nasączał ubranie. “Lubię to. Kocham góry, kocham biegać – idealne połączenie” – powtarzałam sobie, gdy pojawiały się chwile zwątpienia z gatunku: “Po jaką cholerę ja to robię?”. Po po co jedziemy setki kilometrów, zarywamy noce, żeby spędzić kilka godzin na deszczu i w błocie, kiedy równie dobrze moglibyśmy sobie zafundować przyjemny weekend w mieście? Trening w parku, piknik, kino? I tak zaczęłam myśleć o tym, czy kiedyś zrezygnowałam ze startu, bo: deszcz, zimno, nieprzespana noc. Nie. Odpuściłam tylko wtedy, kiedy miałam kontuzję i nie mogłam stawić się na linii startu. Dlaczego? Bo to wciąga tak bardzo, że nie możesz przestać, że nie dasz się zatrzymać!
Okazuję się, że hasło “Nie daj się zatrzymać!” jest bliskie nie tylko mi. Jak wiecie od początku powstania bloga uznaję zasadę, że internet to jedno, ale ja chciałabym się z Wami spotykać na żywo i staram się to robić regularnie. Wtedy sporo trenujemy…
Ale bywa i nieco mniej oficjalnie…
Niestety ze względu na możliwości czasowe, organizacyjne i finansowe do tej pory możliwe to było jedynie w Warszawie. No, udało się jeszcze pojechać do Olsztyna i Krakowa, gdzie było świetnie!
Od dwóch lat chodziła za mną taka wizja: chciałabym jeździć po Polsce i móc spotykać się z ludźmi, żeby na luzie sobie z nimi pobiegać, porozmawiać, po treningu zjeść wspólnie coś dobrego, podzielić się przepisami. Wiadomo, ciężko to zorganizować, ale dla chcącego nic trudnego! Okazało się, że marka Compeed, której plastry każdy biegacz zapewne doskonale zna ;), a szczególni ci, którzy buszują w górach, bo to stały punkt w apteczce, ma taką samą misję jak ja. Przedstawiłam mój pomysł, porozmawialiśmy i wspólnymi siłami udało się zrealizować moje marzenie! Już nie tylko w Warszawie wszystko się będzie działo, tak, jak prosiliście, tym razem to ja PRZYJADĘ DO WAS!
Poniżej daty spotkań w różnych miastach, żebyście mogli już zarezerwować termin:
Cykl spotkań z Compeed i Panną Anną: Nie daj się zatrzymać!
Co będziemy robić? W każdym mieście plan jest podobny:
Zaczynamy od treningu. Za każdym razem skupimy się na czymś innym (szczegółowe informacje zobaczycie przy okazji poszczególnych spotkań). Najbliższy trening już w sobotę 27. czerwca o 13.00 w Warszawie. Spotykamy się w Groolach na Willowej 9, tam zostawiamy rzeczy i idziemy do parku na trening. Będziemy pracować nad szybkością. Wszystko pod okiem trenera – Artura Jabłońskiego. Potem zorganizujemy sobie wspólny piknik (w zależności od pogody będzie to spotkanie pod gołym niebem albo pod dachem). Będzie wesoło, na luzie, koleżeńsko. Zależy mi na tym, żeby każdy z Was przyniósł jakąś swoją przekąskę, którą lubi, wymyślił albo chciałby pokazać innym. Ja też przyniosę coś z kuchni Panny Anny :). Podczas najbliższego pikniku będzie możliwość indywidualnej konsultacji z dietetykiem – Katarzyną Choromańską z poradni dietetycznej Yanse, która chętnym sprawdzi poziom tkanki tłuszczowej i podpowie, co można zrobić, by osiągnąć wymarzone wyniki. Marka Compeed z kolei przygotuje dla każdego niespodziankę, żeby treningi nie kończyły się bolesnymi otarciami, ranami, pęcherzami. No właśnie: Nie daj się zatrzymać!
Liczę na to, że będziecie, bo ta akcja marzyła mi się od dawna 🙂